guy03

guy03



nędzarka. Wolałabym już raczej nie -iść na tę zabawę.

—    Przypniesz żywe kwiaty — odparł. — To bardzo szykowne o tej porze roku. Za dziesięć franków będziesz miała dwie albo i trzy wspaniałe róże.

Nie trafiło jej to bynajmniej do przekonania.

—    Nie... Nic bardziej nie upokarza niż wyglądać ubogo między bogaczkami.

Tu pan Loisel wykrzyknął:

—*. Jakaś ty niemądra! Zajdź do swej przyjaciółki, pani Forestier*, d poproś ją, aby ici pożyczyła jakiś klejnocik. Jesteś z nią w stosunkach dostatecznie bliskich, więc możesz ją o to poprosić.

Pani Loisel wydała radosny okrzyk: x — Oczywiście! A ja wcale o tym nie pomyślałam!

Udała się tedy nazajutrz do przyjaciółki i opowiedziała . jej swe troski.

Pani Forestier podeszła do lustrzanej szafy, wyjęła sporą szkatułkę i powróciwszy otworzyła ją ze słowami:

*— Wybieraj, moja droga!

Oczom pani Loisel ukazały się najpierw bransoletki, potem kolia z pereł, a jeszcze potem cudownej roboty krzyż wenecki ze złota ii drogich kamieni. Przymierzała te klejnoty przed lustrem, wahała się i nie umiała się z nimi rozstać, aby je zwrócić. Wciąż pytała:

—    Masz jeszcze co?

—    Oczywiście. Poszperaj. Nie wiem, co by ci się mogło najbardziej podobać.

Nagle pani Loisel odkryła w pudełku z czarnego atłasu wspaniały naszyjnik diamentowy. Serce poczęło jej walić z nadmiaru pożądania. Zadrżały jej ręce, gdy ujęła nimi naszyjnik. Zapięła go na szyi,

Forestier — czyt.: Forestie.

na sukni bez dekoltu, i trwała w zachwycie nad samą sobą.    •

Aż wreszcie zapytała z wahaniem i niepokojem:

—    Czy mogłabyś mi to pożyczyć? Tylko to?

—    Ależ z największą chęcią.

Pani Loisel rzuciła się przyjaciółce na szyję, ucałowała ją z uniesieniem -i znikła ze swym skarbem.

Nadszedł dzień balu. Pani Loisel miała szalone powodzenie. Była piękniejsza od innych kobiet, była elegancka, pełna widzięku, uśmiechnięta i nie posiadała się z radośći. Wszyscy mężczyźni wodzili za nią oczyma, pytali o jej nazwisko, szukali sposobności, aby się jej przedstawić. Nie było urzędnika ministerialnego, który by nie pragnął zatańczyć z nią walca. Sam minister zwrócił na nią uwagęl

Tańczyła w upojeniu, porwana i odurzona rozkoszą, nie myśląc już o niczym w tryumfie swej piękności, w chwale powoidzenia, w jakimś obłoku szczęścia, na który składały się hołdy, wyrazy podziwu i wzbudzane pragnienia, słowem: zwycięstwo tak zupełne i tak słodkie dla serc kobiecy chi

Wyszła z balu około czwartej nad ranem. Mąż w towarzystwie trzech innych panów, których żony bawiły się również świetnie, drzemał już od północy w małym i odludnym saloniku.

Zarzucił jej na ramiona przyniesione z szatni okrycie, skromne okrycie dnia codziennego, bluźniące swym ubóstwem elegancji balowej toalety. Spostrzegła to i chciała umknąć, aby nie zobaczyły jej inne kobiety, które otulały się w bogate futra.

Loisel ją powstrzymał.

—    Poczekajże! Zaziębisz się na dworze. Zaraz sprowadzę dorożkę.

Nie usłuchała go jednak i zeszła szybko ze schodów. Na ulicy nie mogli znaleźć dorożki. Wszczęli

97


7 — Wybór nowel


Wyszukiwarka