Pewnej niedzieli, gdy dla wytchnienia po całotygodniowej pracy wyszła przejść się po Polach Elizejskich, spostrzegła spacerującą z dzieckiem kobietę. Była to pani Forestier, wciąż młoda, wciąż piękna, wciąż ponętna.
Pani Loisel poczuła wzruszenie. Czy ma do niej przemówić? Oczywiście. Teraz, gdy spłaciła już dług, opowie jej wszystko. Bo i dlaczegożby nie?
—• Dzień dobry, Joanno — rzekła podchodząc.
Tamta zupełnie jej nie poznała. Zdziwiona, że jakaś mieszczka odzywa się do niej w sposób tak poufały, wyjąkała:
— Ależ... proszę pani!... Ja nie wiem... Pani się chyba myli.
—i Nie. Jestem Matylda Loisel.
Przyjaciółce wyrwał się okrzyk:
— ...O, moja biedna Matyldo, jakeś ty się zmieniła!...
—• Zmieniłam się. Przeżyłam bardzo ciężkie dni od czasu, gdyśmy się widziały po raz ostatni, dni prawdziwej nędzy... A wszystko przez ciebieI...
— Przeze mnie? W jaki sposób?
— Przypominasz sobie na pewno ten naszyjnik diamentowy, który mi pożyczyłaś, gdy szłam na bal do ministerstwa?
— No i co?
— Ja go zgubiłam.
— Zgubiłaś? Przecież mi go odniosłaś.
—* Odniosłam ci inny, podobny do tamtego. Spłacaliśmy go przez dziesięć lat. Rozumiesz, że to nie było dla nas łatwe, skoro nie mieliśmy nic... Nareszcie się skończyło. Jestem z tego mocno zadowolona.
Pani Forestier przystanęła.
— Mówisz, że kupiłaś inny naszyjnik diamentowy, aby nim .zastąpić mój?
— Tak, Nie zauważyłaś tego, prawda? Były zupełnie podobne.
Uśmiechnęła się pełna radosnej i naiwnej dumy.
Głęboko wzruszona pani Forestier pochwyciła jej ręce.
— Moja ty biedna MatyldoI Mój naszyjnik był fałszywy. Nie był wart więcej niż pięćset frankowi...
1884
Tłum. Adolf Sowiński