z drugiej strony umiał tak zręcznie i wytrwale manewru wać, że zapewnił sobie zaufanie kapo Alexa.
Alex nie zawiódł pokładanych w nim nadziei. Okazał się brutalnym i podstępnym zwierzakiem, zamkniętym w szczelnej skorupie Ignorancji i tępoty, w której wyłom stanowił jego węch i technika fachowego i doświadczonego szpicla. Nie ominął żadnej okazji demonstrowania z dunui swej czystości krwi i zielonego trójkąta i ostentacyjnie tra ktował z wyniosłą pogardą swoich obdartych i wyglodzo nych chemików: - Ihr Doktoren! Ihr Intelligenten! - chichotał codziennie, widząc ich tłoczących się z nadstawionymi me nażkami przy rozdziale posiłków. Wobec majstrów cywil nych był nadzwyczaj uległy i służalczy, a z esesmanami łączyły go węzły serdecznej przyjaźni.
Rejestr komanda i codzienny raport usług wyraźnie go onieśmielał i tę właśnie drogę obrał Pikolo, aby stać się mu potrzebny. Było to zadanie żmudne, delikatne i wyina gające ostrożności, toteż całe komando przez miesiąc z za partym tcłiem śledziło tę grę: lecz w końcu skorupa Jeżu została przebita, a Pikolo ku niezadowoleniu wszystkich zainteresowanych zatwierdzony w swej funkcji.
Mimo że Jean nie nadużywał swego stanowiska, stwln dziliśmy już. że jedno jego słowo, powiedziane odpowiednim tonem i w odpowiedniej chwili, miało wielkie znaczenie; kilkakrotnie już zdołało ocalić któregoś z nas przed chłostit albo donosem esesowcom. Od tygodnia byliśmy przyjaciółmi; poznaliśmy się przy niezwykłej okazji alarmu lotniczego. lecz potem w żelaznych trybach lagru mogliśmy Jedynie witać się ukradkiem w latrynach czy umywalni.
Trzymając się ręką chwiejnej drabinki, wskazał na mnlri
- Aujourd'hai c'est Primo qui uiendra auec moi chetrhri la soupe.1
Aż do poprzedniego dnia pomagał mu Stern, zezowały 2
sylwańczyk, ale popadł w niełaskę za jakieś miotły kradzione w magazynie i Pikolo poparł moja kandydaturę a pomocnika w Essenholen, codziennej corvće] dostarcza-a posiłków.
Wydrapał się na zewnątrz, a ja za nim, mrugając oczami świetle dnia. Było ciepło, a słońce wydobywało z tłustej mi lekki zapach lakieru i smoły, który przypominał mi ąś plażę letnia z czasów dzieciństwa. Pikolo podał mi en z dwóch drągów i pod jasnym czerwcowym niebem szyliśmy w drogę.
Zacząłem mu dziękować, ale przerwał mi: nie trzeba, dać było Karpaty pokryte śniegiem. Oddychałem świe-powietrzem, czułem się niezwykle lekki.
- Tu es fou de marcher si vite. On a le temps, tu sais.2 Po odebraniu posiłku trzeba było iść kilometr drogi, potem wracać z pięciokilowym kotłem, zawieszonym na gach. Była to praca dosyć uciążliwą, lecz pociągała za bą przyjemny spacer w tamtą stronę bez ciężaru, a poza <1 stanowiła zawsze pożądaną sposobność zbliżenia się o kuchni.
Zwolniliśmy kroku. Pikolo był doświadczony, sprytnie brał okrężną drogę, tak że szliśmy przynajmniej godzinę, ie budząc podejrzeń. Rozmawialiśmy o naszych domach, Strasburgu i Turynie; o naszych lekturach, o naszych diach. O naszych matkach: jakie podobne są do siebie rstkie matki! Jego matka również robiła mu wyrzuty, nigdy nie wie, ile ma pieniędzy w kieszeni; jego matka lież byłaby zdumiona, gdyby wiedziała, że dał sobie dę, że dzień po dniu dawał sobie radę.
Przejechał na rowerze esesman. To Rudi, Blockjuhrer. ult, baczność, zdjąć beret. - Sale brute. celui-lćL Ein, ganz meinerHund. - Jest mu obojętne, czy mówi po francusku 1
123
Puńszczyzna.
3 Oszalałeś, po co idziesz tak prędko. Mamy czas. wiesz o tym.
Dzisiaj Primo pójdzie zc mną po zupę.