wie nowa. Nie używała jej często. Wącha ją. Pachnie ładnie, trudno powiedzieć czym. Nabiera odwagi i pg kolei bierze każdy przedmiot i układa go osobno na stole. Paszport — stary, w niebieskich okładkach, na zdjęciu jest znacznie młodsza, ma długie włosy, roi. puszczone, z grzywką. Na ostatniej stronic podpis jest rozmyty, dlatego często przetrzymują ją na granicy. Czarny notesik, zamykany na gumkę. Otwiera go i przerzuca kartki —jakieś notatki, rysunek żakietu, kolumna cyfr, wizytówka bistro w Polanicy, z tyłu numer telefonu, pukiełek włosów, ciemnych, nawet nic pukiełek, po prostu kilkadziesiąt pojedynczych włosów. Odkłada na bok. Potem przejrzy dokładniej. Kosmetyczka z egzotycznego hinduskiego materiału, w środku: kredka ciemnozielona, puderniczka (prawie nie ma w niej pudru), zielony tusz do rzęs w spirali, plastikowa temperówka, błyszczyk do ust, pęsetka, poczerniały urwany łańcuszek. Znajduje jeszcze bilet do muzeum w Trogirze, na odwrocie napis, obce słowo; zbliża kartonik do oczu i czyta z trudem: icaipóę, chyba K-A-I-R-O-S, ale nie jest pewny, nic mu to nie mówi. Na dnie pełno piasku.
Komórka, prawie wyładowana. Sprawdza ostatnie połączenia — wyświetla się jego własny numer, przeważnie, ale są też inne, nic mu nic mówią, dwa albo trzy. .Otrzymane wiadomości" — tylko jedna — od niego, gdy zgubili się w Trogirze. „Jestem przy fontannie na głównym placu". „Wysłane wiadomości” — pusta. Wraca do głównego menu, na ekraniku świeci przez chwilę jakiś wzorek, potem gaśnie.
Paczka napoczętych chusteczek higienicznych. Ołówek, dwa długopisy, jeden żółty bic, drugi z napisem „Hotel Mercure". Drobne monety, grosze i eu-roccnty. Portmonetka, a w niej chorwackie banknoty, niewiele, i polskie dziesięć złotych. Karta Visa. Bloczek pomarańczowych karteczek, przybrudzony. Miedziana szpilka z jakimi antycznym wzorkiem, wygląda na połamaną. Dwa cukierki kopiko. Aparat fotograficzny, digitalny w czarnym etui. Gwóźdź. Biały spinacz. Złotko po gumie do żucia. Okruszki. Piasek.
Układa to wszystko starannie na czarnym matowym blacie, każda rzecz w równej odległości od drugiej. Podchodzi do kranu, pije wodę. Wraca do stołu i zapala papierosa. Potem zaczyna robić zdjęcia jej aparatem, każdemu przedmiotowi osobno. Fotografuje powoli, z namaszczeniem, na maksymalnym zbliżeniu, z włączoną lampą błyskową. Żałuje tylko, że ten mały aparacik nie może zrobić zdjęcia sobie samemu. On też jest dowodem w sprawie. Potem przenosi się do sieni, gdzie stoją torby i walizki, i każdej z nich cyka jeden obrazek. Na tym jednak nie poprzestaje, rozpakowuje walizki i zaczyna fotografować każdą sztukę odzieży, każdą parę butów, każdą tubkę kremu i książkę. Zabawki małego. Wyrzuca nawet z reklamówki brudne ubrania i tej niekształtnej kupce też robi zdjęcie.
Znajduje małą butelkę rakiji i wypija ją jednym duszkiem, z aparatem w dłoniach, w końcu fotografuje pustą butelkę.