mi, które ze snu ciężkiego podnosiły przemoczone, czarne i rozbolałe gałęzie, dzień wstawał wolno i ciężko, boleśnie przemokły i odrętwiały z zimna; wszędzie lśniły sinawe kałuże wody, twarde zarysy ruin potężniały w brzaskach, głuche i ślepe jeszcze pola dźwigały się z ciemności, świt stawał się w chaosie mroków blednących...
I Zenon jakby się podniósł z nocy niepamięci o sobie, zbudziło go zimno i wicher, więc nie namyślając się już, oderwał się od ruin i poszedł śpiesznie do stacji.
Pod drzewami noc się jeszcze tłukła strwożona. Szedł aleją drzew ogromnych, szarpanych wichurą i wyjących dziką pieśń zimowego poranku... jakiś paw zabłąkany krzyczał w żywopłotach... stado wron zerwało się z gałęzi, ginąc w mrocznej kurzawie świtów, posypały się nań połamane gałęzie i przysiadł bezwiednie w jakimś gąszczu, aby przeczekać huragan szalejący coraz potężniej.
I pozostał już tam, jakby uwięzły w wichurze i oczarowany rozwieją żywiołów, zespalał się z nimi, łączył w ponurych wyciach huraganu, śpiewając razem dziką, bezładną i przepotężną pieśń bez słów, pieśń upojeń, pieśń ślepych a nieśmiertelnych sił przyrody.
Zapomniał o powrocie, poszedł w park, błądził między drzewami, utonął w roz-wytych ciemnościach, był przytomny, a niewiedzący, co się z nim dzieje, dojrzał jakiś kwiatek rozdały w zwiędłych trawach i przycisnął go do ust rozpalonych; nagła, niezmożona tęsknota rozparła mu duszę taką miłością i taką głodną żądzą stopienia się ze wszystkim, że podniósł się, zbratany z nocą i wichurą, podobien w czuciu drzewom i niebu, spotężniały mocą tkliwości niezmiernej, że przytulał się do drzew, klękał przed krzakami, obejmował gałęzie, całował trawy zeschłe, oblewając serdecznymi łzami szczęścia te istoty najdroższe i najświętsze, zagubione dawno i odnalezione niespodziewanie.
[...] - Mamusiu! Ta pani znowu na mnie patrzy! Rozdział VIII
Ada osłoniła sobą dziewczynkę, szukając zarazem tej złowrogiej damy, stała o parę kroków, cała w czerni jak zwykle, włosy miała miedziane, twarz dziwnie bladą, krwawe usta i szafirowe, okrutne oczy.
- Panie Zenonie! - chciała mu zwrócić na nią uwagę.
Zenon jednak nie dosłyszał, jakby zahipnotyzowany niespodzianym zjawieniem się Daisy, uśmiechnęła się do niego i przepadła w tłumach, że na próżno rozglądał się dokoła.
- Widzi pan tę rudą damę... o tam, przy klombie...
Spojrzał niechętnie we wskazanym kierunku.