pomiędzy normą a innowacją, stereotypem a tajemnicą, genotypem a fenotypem. Podczas gdy norma, stereotyp, genotyp „pasują” do definicji jak ulał, generują jej sens, niemalże o nią wołają, to innowacje, tajemnice, fenotypy - odwrotnie - „definiują się” niejako „same”, uobecniają się dopiero „w praniu”, w procesie tworzenia, za każdym razem inaczej, w sposób zaskakujący dla kreatora, w jego odczuciu niepowtarzalny i jedyny. Ilekroć podmiot tworzący pozostaje pod presją dynamicznej, żywiołowej, innowacyjnej energii swych działań, więc gdy wydaje się mu, że uwolnił się od norm już rozpoznanych, dostrzega||żdumą! - w swoim dziele tylko to, co niebywałe.
Poezja żywcem się wymyka wszelkim określeniom. Określenie jest dla niej smutnym rodzajem trumny szklanej, która -przejrzyściejąc - zabija. Ileż to razy, naukowo rozważając niepochwylną i zmienną istotę poezji, nic innego nie czynimy - jeno uroczyście kołyszemy w próżni trumnę szklaną w tym przekonaniu, że oczom własnym i cudzym wspaniałomyślnie rozwidniamy przyłapaną na gorącym uczynku i odtąd już posłuszną nam tajemnicę poezji! A zauważmy to mimochodem, lecz niezupełnie od niechcenia, że ilekroć poezja przestaje być dla nas tajemnicą, tylekroć my dla niej przestajemy być poetami.
To już nie jest głos epoki dawnej, to Bolesław Leśmian. Z nutą irracjonalną, tajemniczą, dziwną poezja nie rozstaje się nigdy. Znajdziemy ją i u Władysława Broniewskiego, i u Wisławy Szymborskiej. Gdyby poszperać staranniej, uzbierałaby się sporej objętości antologia, a przecież nie tylko liryka, również powieść, sztuka tłumaczenia, w końcu wszelkie postaci twórczej aktywności człowieka bywają przeżywane jako tajemnice - nie mieszczące się w „szufladkach” teorii czy prokrustowych łożach definicji.
Właśnie tu, w miejscu jakże fotogenicz-nym. usadawia się zdobywczy „izm”. W jego leksykonie „dekonstrukcja” wcale „nie chce” być terminem naukowym ani kategorią zdroworozsądkowo weryfikowalną. Chce być talizmanem, zaklęciem. Chodzi o wymuszenie podziwu dla nowości całkowitej, wręcz Kopemikańskiej (jeżeli ta analogia nie okaże się zanadto skromna). Oto i powód, dlaczego Derrida zaczął się w pewnym momencie, m.in. kilka temu podczas wizyty w Polsce, odżegnywać od postmodernizmu. Nawet w granicach kokieterii dckonslmkcjo-nis-tyczncj. z jej rozbrajającą słabością do paradoksów i aporii, nie dało się pogodzić Kohelcta z Kopernikiem, postmodernistycznej depresji („nic nowego pod słońcem”) z (au(o)apoteozą derridyzmu jako odwrócenia biegu ludzkiej myśli. Bo właśnie proklamacja dekonstrukcji na przełomie szóstej i siódmej dekady XX stulecia przedstawiana jest jako uśmiercenie starej i pow icie nowej ery. Utrupionym przeciwnikiem nie jest tu, jak bywało dotychczas w rebeliach romantycznych czy awangardowych, jakieś jedno czy dwa stulecia, więc nie tylko strak-turalizm, hermeneutyka czy francuska krytyka tematyczna. Przeciwnikami są niemalże wszyscy poprzednicy. Tu dekonstrukcja nie odmawia sobie żadnych zasług - „leci po całości”. Zgładzona przez nią (w jej mniemaniu) era liczy sobie, bagatela, tyle ile starożytność plus nowożytność oraz na dodatek nowoczesność razem wzięte. Od Arystotelesa do I legia, od Kartezjusza do Freuda, od Lessinga do Lema. Natomiast nowa era — w kalendarzu derridiańskim - nic ma dziś więcej lat niż chłop w sile wieku.
Kto dozna nawrócenia na Now-ą Doktrynę i zapragnie przebudzenia z „dogmatycznej drzemki”, komu trzeba wyzwolenia z „fundamentalizmu poznawczego” (określenia z książki Buizyńskicj), ten wierząc w wyższość dekonstrukcji nad całym, z niewielkimi wyjątkami typu Nietzsche, dorobkiem ludzkości, będzie żył w nieustannym zdumieniu, jak przez tyle wieków' biedni ludzie mogli żyć bez dekonstrukcji.
Fundamentalizm? Dogmatyzm? W moim środowisku są to postawy wstydliwe. Miewałem przeto i ja chwile lęku, wahań, konsternacji. Poszukiwałem konsensusu, w' najlepszej wierze próbowałem pojednania z dekonstmkcją.
Rozumowałem tak: w' umyśle ludzkim musi tkwić stała, naturalna skłonność, która wyzwala i nobilituje tę ideę. To nie może być cecha „znikąd zjawiona”, zesłana przez Ducha Świętego dopiero w końcu lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku, jej aktywność na pewmo - myślałem - już dawno została zauw ażona i utrwalona w języku.