naści ich ojców. Mówi on, że często matki po pomyślnym rozwiązaniu w porywie spontanicznej radości chciały go całować. ł dodaje: „I zostałbym pocałowany, gdyby nie było przy tym męża”.
W przywiązanej do tradycji Afryce ta propozycja może się wydawać jeszcze bardziej niezwykła niż u nas. A jednak przekonałam się, że Afrykańczycy odnoszą się bardzo przychylnie do tej idei. Kiedy rozmawiałam ostatnio na ten temat z afrykańskimi studentami teologii, jeden z nich powiedział: „Całkowicie zgadzam się z panią. Chcielibyśmy być przy naszych żonach, kiedy rodzą. Ale stare kobiety, które się nimi wtedy opiekują, nie pozwalają na to. Twierdzą, Ze to przywilej wyłącznie kobiet i mężczyźni nie mają wtedy nic do roboty”.
Czy ta reakcja jest tylko typowa dla Afryki? Czy nie spotykamy się z nią również w Ameryce? Czasem wyczuwam nastrój niechęci, nawet wrogości wobec mężów ze strony pielęgniarek, położnych i lekarzy-położników. Ciekawa jestem, co się kryje za tymi uczuciami? Czy zazdrość, czy podobnie jak w Afryce chęć dominacji na scenie? A może to po prostu dążenie do tego, by wykonać konkretną pracę w sposób najbardziej sprawny? Albo, ujmując rzecz inaczej, może to chęć odcięcia męża od drogi prowadzącej do wyzwolenia?
Oto relacja żony, której mąż został wpuszczony na salę porodową:
„Tony dostał biały fartuch i pozwolono mu przyjść do mnie. Ale po kilku minutach poproszono, żeby wyszedł i oddal fartuch, ponieważ siostra oddziałowa nie może znieść jego obecności. Musieliśmy więc zaczekać na lekarza. Tony modlił się na korytarzu, a ja na sali, żeby doktor dał pozwolenie. Kiedy lekarz przyszedł. Tony z powrotem dostał fartuch i pozwolono mu wrócić na salę porodową. Z niezmierną radością patrzył, jak rodzi się jego syn. Ale potem siostra oddziałowa zagroziła złożeniem rezygnacji, jeśli w regulaminie szpitalnym nie zostanie wyraźnie powiedziane,
i£p-ę— śaden mąż nie ma prawa wstępu na salę
Oczywiście zdaję sobie sprawę, że taka postawa spowodowana jest nic tylko wrogością i uporem. Różne okoliczności często uniemożliwiają obecność ojca, na przykład w tych szpitalach, gdzie na sali porodowej odbywa się Hit, porodów jednocześnie. Nasuwa się tu zasadnicze pytanie: Dlaczego w ten sposób zbudowano te szpitale?
Jeśli mąż musi opuścić żonę w decydującym momencie może potem trudniej przyjdzie mu zaakceptować siebie jako ojca. Konflikt ten znalazł wyraz w liście, jaki skierował do mnie pewien bawarski farmer:
„Ponieważ skurcze powtarzały się regularnie, zawiozłem zonę do szpitala i byłem z nią, aż została zabrana na salę porodową. Wtedy pielęgniarka powiedziała rozkazującym tonem; -Teraz mąż wraca do domu-. Co posłusznie zrobiłem. Czu,em się jednak takim podlecem, takim tchórzem. Wstyd mi było samego siebie i miałem uczucie, że zdradziłem żonę. Ale potem pomyślałem, że nie mogę przecież nic na to poradzić”.
Oto inna relacja. W tym przypadku mąż nalegał, żeby być podczas porodu. Jego żona pisze:
„Nikt się nie przejmował, co się dzieje w mojej głowie — wszyscy byli zainteresowani fizjologicznym przebiegiem porodu. Tylko mój mąż pytał mnie, jak się czuję, i to było dla mnie czymś niezwykle cennym. Informował mnie, co mnie jeszcze czeka, rozmawiał ze mną, dodawał odwagi. Moje przeżycia bardzo nas zbliżyły, ponieważ dotyczyły nas obojga. A potem — co za radość, kiedy urodziło się dziecko' Oczywiście lekarz i pielęgniarki gratulowali mi, ale czymże to było w porównaniu z radością malującą się w-oczach mego męża! To myśmy razem wydali naszego syna na świat Świadomie piszę -razem-, ponieważ dzięki pomocy męża cierpiałam znacznie mniej. Wspólne przeżywanie tych pierwszych momentów po urodzeniu się dziecka jest cudowne, wspaniale! Nie byłam sama podczas porodu, a kie-