— To oczywiste.1 Ale mam dla ciebie propozycję. Nre
czekajmy na urodzenie się dziecka, żeby się przekonać
jakiej jest pici. Zaryzykujmy oboje. Od razu dasz mi połowę. I nigdy więcej o mnie nie usłyszysz.
— W jaki sposób mam ci dać połowę?
— To proste — oszacujemy wartość willi, szklarni i samochodów, do tego dodamy dolary i całość podzielimy
przez dwa. Willa i szklarnie nie są mi potrzebne. Dasz mi więc gotówkę, będącą równowartością połowy majątku...
— Ani mi się śni — powiedział Andrzej P. — Jesteś bezczelna. Zresztą mam świadka naszej przedślubnej transakcji...
— Myślisz o Jarku? To właśnie mój chłopak i on jest ojcem dziecka!
Na tym rozmowa „małżonków” się skończyła. Spotkali się dopiero na rozprawie rozwodowej. Przedtem Andrzej poszedł do adwokata i wszystko mu opowiedział. Adwokat zauważył, że nie można podważać testamentu Wiktora P. i w najlepszym wypadku — nawet jeśli udowodni się mistyfikację ich związku i zaprzeczy ojcostwu prawnego małżonka — Iwona G. dziedziczy połowę majątku. Poradził mu poddać się temu „wyrokowi” losu. Stwierdził też, że zawsze lepsza jest połowa niż wydziedziczenie, co by się stało, gdyby się nie ożenił...
Po wyjściu od adwokata Andrzej P. wszedł do pierwszej napotkanej po drodze kawiarni, zamówił duży koniak i zamyślił się nad swoją sytuacją. Nie zauważył, że od momentu wejścia przygląda mu się wysoki blondyn o subtelnej, dziewczęcej urodzie, siedzący samotnie przy stoliku w głębi sali. Kiedy Andrzej P. wypił swój koniak i zamówił następny, blondyn zdecydował się podejść do niego.
— Czy mogę się przysiąść? — spytał.
— Proszę bardzo — odpowiedział automatycznie Andrzej P. i po raz pierwszy rozejrzał się po kawiarnianej salce. Bezwiednie zarejestrował wzrokiem, że było jeszcze sporo wolnych miejsc. Już chciał o tym powiedzieć
blondynowi, gdy ten, wyciągając w jego kierunku rękę,
powiedział:
— Pozwolisz, że się przedstawię. Jestem Mariusz B. Nigdy cię tu nie widziałem... .
— Andrzej P. — odpowiedział Andrzej. — Nie widziałeś mnie, bo nigdy tu nie byłem. Nie mieszkam w Warszawie.
Skąd
ileś adres?
się Mariusz
— Jaki adres?
— No, tej kawiarni...
— To w Warszawie trzeba znać adresy kawiarni? Wszedłem tu przypadkowo, żeby przemyśleć swoje
sprawy...
— Ach tak — zmartwił się Mariusz B. — Przepraszam...
— Nic się nie stało — Andrzej P. zatrzymał, podnoszącego się z krzesła Mariusza B. — Zostań, proszę. Może przyda mi się sympatyczne towarzystwo.
— Bardzo ci dziękuję. Czuję się taki samotny — ucieszył się Mariusz B. i spojrzał Andrzejowi P. głęboko w oczy.
— Ja też...
Mężczyźni przegadali dwie godziny. Z kawiarni wyszli razem. Wtedy Andrzej P. już wiedział, że była to kawiarnia gajów. Błogosławił przypadek, który go do niej sprowadził. Mariusz B. naprawdę mu się spodobał i potrzebna mu była życzliwa dusza...
Na rozprawie rozwodowej Andrzej B. obiecał Iwonie G., że nie będzie podważał testamentu i otrzyma ona połowę spadku po ojcu. W jego życiu zaszły bowiem takie zmiany, że nie zamierza zakopać się w szklarniach na resztę życia. Planuje sprzedaż całej posiadłości. Iwona G. nie robiła mu żadnych wstrętów. Na rozprawie przyznała się, że ich małżeństwo „nie zostało skonsumowane” i dziecko nie jest Andrzeja P. Teraz pozostawało tylko czekać na uprawomocnienie się orzeczenia sądu.
— 45 —