powieść jeszcze bardziej rozległą niż powieść Hung Lou Meng\ i aby zbudować labirynt, gdzie zabłądziliby wszyscy ludzie. Trzynaście lat poświęcił na te niejednorodne trudy, ale zamordowała go ręka cudzoziemca i jego powieść była bezsensowna, a labiryntu nikt nie znalazł. Pod angielskimi drzewami myślałem o tym zaginionym labiryncie: wyobraziłem sobie, że pozostał nietknięty na tajemniczym szczycie jakiejś góry, wyobraziłem sobie, że został zatarty przez pola ryżowe lub że znajduje się pod wodą, wyobraziłem sobie, że jest nieskończony, zbudowany już nie z ośmiokątnych kiosków i skręcających ścieżek, ale z rzek i prowincji, i królestw... Pomyślałem o labiryncie labiryntów, o krętym, rosnącym labiryncie, który obejmowałby przeszłość i przyszłość, i który ogarniałby w jakiś sposób gwiazdy. Pochłonięty tymi złudnymi obrazami zapomniałem o moim losie ściganego. Przez nieokreślony czas czułem się abstrakcyjnym obserwatorem świata. Niejasne pola, księżyc, resztki wieczoru podziałały na mnie; również pochyłość drogi, która wykluczała całkowicie jakiekolwiek zmęczenie. Wieczór był głęboki, nieskończony. Droga schodziła i rozwidlała się między zacierającymi się już łąkami. Jakaś ostra i sylabiczna jak gdyby melodia zbliżała się i oddalała wraz z podmuchami wiatru, przyćmiona liśćmi i odległością. Pomyślałem, że człowiek może być wrogiem innych ludzi, innych chwil innych ludzi, ale nie jakiegoś kraju: nie robaczków świętojańskich, słów, ogrodów, biegu rzek, zachodów. Tak dotarłem do wysokiej zardzewiałej bramy. Przez kraty dostrzegłem aleję i rodzaj pawilonu. Zrozumiałem nagle dwie rzeczy, jedną banalną, drugą niemal niewiarygodną: melodia do-
1 Hung Lou Meng (chin. Sen Czerwonego Pawilonu) - chińska powieść psychologiczno--obyczajowa, uznana za jedną z najznakomitszych. Pierwszych 80 rozdziałów napisał Ts’ao Sue Tsin (ok. 1700-1763), pozostałych 40 dopisał Kao O (zm. 1795) (przyp. tłum.).
chodziła z pawilonu, melodia była chińska. Dlatego poprzednio całkowicie się z nią pogodziłem, nie zwracając na nią uwagi. Nie pamiętam, czy był dzwonek ręczny, czy elektryczny, czy też dałem o sobie znać, klaszcząc w dłonie. Melodia iskrzyła się w dalszym ciągu.
Ale od strony znajdującego się w głębi domu zbliżała się latarnia: latarnia, którą przecinały, a chwilami całkowicie zasłaniały pnie, papierowa latarnia, która miała kształt bębnów i kolor księżyca. Niósł ją jakiś wysoki człowiek. Nie widziałem jego twarzy, gdyż oślepiało mnie światło. Otworzył bramę i powiedział wolno w moim języku:
- Widzę, że świątobliwy Si P’eng zadaje sobie trud osłodzenia mojej samotności. Z pewnością zechce pan zobaczyć ogród?
Rozpoznałem nazwisko jednego z naszych konsulów i powtórzyłem zaskoczony:
- Ogród?
- Ogród o rozwidlających się ścieżkach.
Coś poruszyło się w mojej pamięci i powiedziałem z niezrozumiałą pewnością:
- Ogród mojego przodka TYui Pena.
- Pańskiego przodka? Pańskiego znamienitego przodka? Proszę wejść.
Wilgotna ścieżka biegła zygzakiem jak ścieżki mojego dzieciństwa. Doszliśmy do biblioteki składającej się z orientalnych i europejskich książek. Rozpoznałem kilka, oprawnych w żółty jedwab, rękopiśmiennych tomów Zagubionej Encyklopedii, której redakcją kierował Trzeci Cesarz z Dynastii Czystej i której nigdy nie oddano do druku. Koło feniksa z brązu obracała się płyta gramofonowa. Pamiętam również wazę z rodziny różowej i inną, wcześniejszą o wiele stuleci, owego niebieskiego koloru, który nasi rzemieślnicy kopiowali od garncarzy Persji...
233