98 Pożytki z różnorodności
Tak byśmy się zapewne zachowali. Jednak taki pogląd wydaje się przeciwstawiać, zarazem raczej bardziej i raczej mniej niż powinien, faktowi kulturowej różnorodności. Raczej bardziej, ponieważ sugeruje, że życie w sposób różny od tego, w jaki się faktycznie żyje, jest praktyczną możliwością dla kogoś, kto się na nie decyduje (czy mógłbym być Bororo? czy nie miałem szczęścia, że nie jestem Hittitem?); raczej mniej, ponieważ, adresowany personalnie, pomniejsza on rzeczywistą siłę, z jaką taka różnorodność przekształca nasze poczucie, czym jest dla istoty ludzkiej - Bororo, Hittite, strukturalisty, postmodernistycznego mieszczańskiego liberała - wierzyć, wartościować czy postępować w określony sposób. Arthur Danto, wtórując słynnej kwestii nietoperza postawionej przez Thomasa Nagela, pyta, jak to jest „myśleć, że świat jest płaski, że wyglądam uwodząco w sukienkach od Poireta, że wielebny Jim Jones mógłby mnie zbawić swoją miłością, że zwierzęta niczego nie czują, natomiast czują kwiaty albo, że punk rock jest fajny”. Problem z etnocentryzmem nie polega na tym, że robi z nas zakładników naszych własnych zobowiązań. Z definicji nasze zobowiązania są równie mocne, jak ból własnej głowy. Kłopot z etnocentryzmem tkwi w tym, że utrudnia nam, niczym Kawa-fasowi Forstera, określenie własnej relacji wobec świata, zorientowanie się, jakiego rodzaju nietoperzami naprawdę jesteśmy.
Pogląd, że zagadki zrodzone przez fakt kulturowej różnorodności mają więcej wspólnego z naszą zdolnością do wczuwania się w obcą wrażliwość i sposób myślenia (punk rock i sukienki od Poireta), których nie posiadamy i prawdopodobnie nie będziemy posiadać, niż z tym, czy wolno nam preferować nasze własne preferencje - ma pewną liczbę implikacji, które źle wróżą ujmowaniu spraw kulturowych według zasady „my to my, a oni to oni”. Pierwsza z nich i chyba najważniejsza polega na tym, że te zagadki wyrastają nie tylko na granicy naszych społeczeństw, gdzie przy takim podejściu można ich było oczekiwać, lecz wewnątrz ich własnych granic. Obcość zaczyna się nie na brzegu oceanów, ale na granicy skóry. Pogląd, żywiony na ogół zarówno przez antropologów od czasów Malinowskiego, jak i filozofów od Wittgensteina, że szyita jako inny jest problemem, ale na przykład fani piłki nożnej jako część naszego społeczeństwa nie są takim problemem lub przynajmniej nie są problemem tego samego rodzaju, jest po prostu fałszywy. Świat społeczny nie rozpada się wzdłuż swych spoin na jednoznacznych nas, wobec których przejawiamy empatię bez względu na to, jak bardzo się od nich różnimy, i enigmatycznych nich, wobec których nie możemy się na nią zdobyć, nawet jeśli do ostatniej kropli krwi bronimy ich prawa do różnienia się od nas. Inni pojawiają się, nim doszliśmy do skraju wsi.
Zarówno nowa antropologia reprezentująca „rodzimy punkt widzenia” (którą osobiście uprawiam), jak i nowa filozofia reprezentująca perspektywę „form życia” (do której osobiście się skłaniam), zostały powołane, by konspirować lub udawać, że konspirują w celu zatarcia tego faktu przez chronicznie błędne stosowanie swej najpotężniejszej i najważniejszej idei: idei, że znaczenie jest konstruowane społecznie.
Spostrzeżenie, że znaczenie w postaci poddających się interpretacji znaków - dźwięków, obrazów, uczuć, artefaktów, gestów - może zaistnieć jedynie w polu gier językowych, dyskur-sywnych wspólnot, intersubiektywnych systemów odniesienia, sposobów wytwarzania świata; że wyrasta ono w konkretnym układzie społecznych interakcji, w którym coś jest czymś dla jakiegoś ty i jakiegoś ja, a nie w jakiejś tajemnej komorze usytuowanej w głowie i że ma ono na wskroś historyczny charakter, że jest uformowane przez potok wydarzeń, jest odczytywane w sposób implikujący (czego w moim przekonaniu nie sugerowali ani Malinowski, ani Wittgenstein, ani w tym przypadku Kuhn), iż społeczności ludzkie są, czy też powinny być, semantycznymi monadami, pozbawionymi niemal całkowicie okien. Jesteśmy, powiada Levi-Strauss, pasażeramj pociągów kultury poruszających się po swoich własnych torach, z własną prędkością i we własnym kierunku. Wyglądając z naszych przedziałów widzimy przynajmniej pociągi toczące się obok, zmierzające w podobnych kierunkach i z prędkością zbliżoną do naszej. Lecz pociągi znajdujące się na stycznych lub równoległych to-