IMG11 (2)

IMG11 (2)



258 ELŻBIETA DABROWICZ

Obdarzony czy obciążony dziedzicznie słowiańskim „dobrym sercem", pozbawiony za to - jak wszyscy „nostalgiczni" z urodzenia - „zdolności osadniczej”, zdecydował, że wraz ze śmiercią chce zniknąć bez śladu w obcej sobie ziemi. „Anglik na jego miejscu zostałby wice-królem Indyi, albo założyłby gdzie nową Pensylwanię dla Irlandczyków...”1, Strzelecki natomiast na okoliczność swojej śmierci zarządził, by go grzebano bez pomnika, bez inskrypcji, a papiery, wśród nich dziennik, spalono. Umarł, jak to „wyrodzeni”, bezpotomnie. Przybraną tożsamość sam skazał na niepamięć.

Żmichowska nie przywracała Strzeleckiego narodowi. Nie czuła się też ani osobiście, ani w imieniu rodaków dotknięta, że próbował stworzyć siebie na angielską modłę. Szukała odpowiedzi na pytanie, dlaczego metamorfoza mu się nie powiodła mimo oksfordzkiego doktoratu, Góry Kościuszki na eksploratorskim koncie, sukcesów towarzyskich i finansowych. Wedle jej rozeznania przyczyna tkwiła we właściwościach „słowiańsko-polskiej rasy”2. Jak mniej lub bardziej u wszystkich współplemieńców, również i w jego — ze wszech miar ciekawym i pod wieloma względami szczególnym — przypadku, dawał znać o sobie „[...] brak spoistości między charakterem przez ciąg życia «wyrobionym», a dziedzicznie z klimatu i najdalszej przeszłości otrzymaną naturą. Gdyby miał naturę odpowiednią charakterowi, toby nie poprzestał na kilkunastu latach wycieczek i czterech latach służby publicznej. Anglik na jego miejscu zostałby wice-królem Indyi, albo założyłby gdzie nową Pensylwanię dla Irlandczyków...”3. Następujący po „Irlandczykach" wielokropek pozwalał snuć dalej wątek możliwości, przed Anglikiem otwartych na oścież. Dawał też może miejsce na myśl o tym, że próżno było wyglądać słowiańskiego Eneasza.

Zanim wskazała Żmichowska na brak „spoistości” między charakterem a naturą, a więc między cechami indywidualnymi a dziedziczonymi, jako na źródło nękających Strzeleckiego kłopotów z tożsamością, zwróciła uwagę na brak, z którym ona sama jako biografka musiała sobie jakoś poradzić. Zbierając informacje o Strzeleckim przekonała się, jak szybko wśród nas przemija pamięć o ludziach z najbliższego otoczenia. Dość zresztą było zapytać siebie samą o swoją rodzinę, żeby stwierdzić luki w wiedzy na temat „ojców i matek”, śladowe informacje o „dziadkach i babkach" i żadnych zgoła o ich poprzednikach w rodzie. „Posiwiałych

naszych głów generacja była przeważnie jakąś sierocą, bezrodzinną niby generacją. Wstrząśnienia towarzyszące zakończeniu ubiegłego wieku a początkowi bieżącego stulecia, wojny, wychodźstwa, pierwsze właśnie najśmiertelniejszc przejścia cholery, wszystko to grobowym wałem rozgraniczyło dzieci z rodzicami. Gdzie mogiła nie wyrosła, tam głębsze od jej wnętrza milczenie zapadło. Jedni zawodów swoich, zmartwień, pomyłek i upadków opowiadać nie lubili, drugich głębokie zobojętnienie ogarnęło i woleli żyć chwilą obecną, zapomnieć jak Papuasy Nowej Holandyi, niż potomstwu swemu jak limicy ukraińscy z wątku własnej przeszłości snuć dumki i skargi; innych znowu onieśmielało, dość rozpowszechnione i teraz jeszcze mniemanie, że tylko znakomite czyny i znakomite nazwiska pamięci młodych dziedziców przekazać warto. Tradycja rodzinna tak długo była przywilejem kastowym, że w niej ciągle chcą mieć pewien przywilej, jeśli już nie od dawnych dziejów, to na przyszłe dzieje; coś takiego, coby drukować się dało, coby się zaznaczyło świadectwem w polityce, prawodawstwie, literaturze, a tu właśnie do polityki, do prawodawstwa, do literatury stosy materyałów, tylko owych najpospolitszych, lekceważonych drobiazgów z dni powszednich brakuje”50. Niewątpliwie zatem dziedzicząc po przodkach „naturę”, owo tło, na którym kształtowały się indywidualne znamiona, z braku danych nie sposób było rozpoznać, co się mianowicie odziedziczyło. Ki Kiekrz nosiło się w sobie od poczęcia?

Poprzez problematykę dziedziczenia rozpatrywaną od strony „fizjologii” artykuł Żmichowskiej współbrzmiał z przekładami omówionymi w innym dziale „Ateneum”: Nauka o pochodzeniu gatunków Oskara Schmidta, Umysł i ciało Aleksandra Baina i O początku narodów Waltera Bagehota. Pisarka, która zwróciła ku sobie zainteresowanie czytelników w 1841 r. poetycką „fantazją” Szczęście poety, w późnych latach swobodnie operowała językiem epoki od dekady zaabsorbowanej darwinowskim transformizmem gatunkowym.

Zgodnie z duchem czasu Żmichowska deklarowała, że Strzelecki będzie dla niej okazem antropologicznym, nie zaś obiektem narodowej dumy albo raczej, zważywszy na jego odszczepieństwo, narodowego wstydu. W toku pisania przydarzyło się jednak autorce to, co, toute proportion gardee, i samemu Strzeleckiemu. Podróżnik, choć przystał do Anglików, powodowany słowiańską naturą, nie mógł się odnaleźć w roli kolonizatora. Żmichowska, choć postawiła przed sobą cel naukowy, nie zachowywała względem „okazu” bezpiecznego badawczego dystansu. Pisząc o jego przodkach, pisała o swoich. Przykładając ucho do jego po słowiańsku „dobrego serca”, zaglądała i w swoje. Nazywając specyficznie słowiański stosunek do cierpienia „wstrętem", oddawała w słowie swoją własną - nieprzemyślaną, niewybraną, bo fizjologiczną - reakcję na cierpienie.

Słowa „wstręt” nie znalazła u Strzeleckiego, a przynajmniej w zamieszczonych przez nią licznych cytatach z jego pism słowo to się nie pojawia. W jego wypowiedziach rozpoznała to, co sama czuła, kiedy z cierpieniem przychodziło jej się zmagać. „Wstręt” do cierpienia w niczym nie przypominał nakazywanego przez

Ibidem, s. 388.


jo]

1

Ibidem, s. 573.

2

4* Żmichowska „plemienność” rozumiała szeroko: „[...) zacząwszy od cech pokolenia właściwą sobie część świata zamieszkującego - od cech szczepu wytworzonego w pokoleniu na pewnej tejże części obszarze, od cech ludu dziejami swemi przywiązanego do pewnej krajowości, skończywszy na subtelnych odcieniach rozróżniających prowincyą z prowincyą i niemal powiat z powiatem. Wszystko, co w jego wadach i zaletach było instynktem, w jego obejściu się z ludźmi pierwszym popędem, w jego rozumowaniach tokiem i trybem, wszystko to z wypadkowej summy geograficznych, że tak powiem wpływów się wytworzyło. Na owem tle plemiennem, dopiero przy wszystkich zdolnościach umysłowych rozwinęła się osobistość niezmiernie oryginalna, typ pośredni między ostatnimi awanturnikami naszymi końca przeszłego wieku, a rycerskim zastępem bohaterów wiedzy i nauki, którzy bieżące uświetnili stulecie”. N. Żmichowska, O Pawle Edmundzie Strzeleckim, s. 385-386.

3

Ibidem, s. 573.


Wyszukiwarka