■ r^jiWV ‘V'“ •••■'■
, .. ■ ..-. •'-.- -i-:' ■ : i:,: ;i I; |.; i': 1 i Jii! i i I i ^UM !-= i ^ 11 * 11 ■ *ł
•' d'! > 1 '* “
ii.-; .jiii :r
», •
} r=
1 aż naczynie napełni się alkoholem, bo na dwóch by
if — Az czego to, kumie, pędzicie? — zapytał Bry-*
siak z zadowoleniem sadowiąc się koło aparatury.
jl Milordziakowi teraz było już wszystko jedno. Po-
i; siadał cały zapas prosa i tylko on mógł produkować
i okowitę, więc powiedział prawdę, ;
i ■ 1
; — To ja głupi sprzedałem wam co do ziarenka! —i
złapał się za głowę Brysiak.
—■ I tak niczego nie zrobilibyście, bo nie macie na-j czyń i urządzeń — odpowiedział Milordziak. — Jaj swoje zakopałem zaraz po okupacji. Teraz wyczyści-; łem i przydały się.
Rozlał płyn do dwóch glinianych naczyń. !
— Wasze zdrowie.
— Abyśmy.
Brysiak przełknął i poczuł, jakby mu kto miodem posmarował żołądek. Milordziak też był zadowolony
i
I
— Kumie, to jest pycha! Nalejcie jeszcze kapeczkę,;
Zeszło im tak do świtu. Milordziak pamiętał jeszcze,!
. i
i
Przeciągły śpiew pobudził wszystkich mieszkańców.'
— „Czeeerwony paass, zaa pasem brooń!...” — w: ciszę poranka wdarła się melodia znanej ludowej! pieśni.
Pyrolakowa trąciła męża w bok.
— Komu tak wesoło? — zapytała chowając głowę pod skórę.
— Na pewno ci z hotelu znów popili.
i na
Ijfiiifu?]! \Un\ (K •• "U- 1 *
h
i
i
i
I
I
l.
I :
I.
I-
i:
i-
i
i
i
i
i
i
j-
i
I
i
i
i
i
]•
1
i8
<•
^' i.
j
i
!
i
i
t
t
t
t
|L
!' L■ • i i i i i' i i. 1 ł '-'A jiOr-Ai'.' |
Emilii |
> dbgjbb-. |
..'la.-i-Sl;-.: ' j , 1 | . > ' . i |
1 • . s *, j 5 • i «j •. ’i i. | |||
1 Js |
i. 'oSpirp! ' |
i* |
Ky':. i |
Ale gdy śpiew potężniał i zbliżał się, sołtys zdecydował się wyjrzeć na dwór.
— A gdzie oni tak się doprawili? — zapytał sam Niebie.
Milordziak pozdrowił go ręką.
— Spróbujcie, sołtysie, tego specyjału— powiedział wręczając Pyrolakowi naczynie wypełnione płynem.
Sołtys siorbnął i aż mu oczy wyszły na wierzch. Wódka była mocna, ale dobra.
— Nie pozwalajcie sobie za dużo! — zawołał dziadek, wychylając się z gniazda. — Pamiętaj, synku, u swym starym ojcu.
— Teraz, dziadku, będzie życie weselsze — syn włożył do koszyka resztę wódki, która natychmiast poszybowała w górę.
Nocny śpiew obudził Johna Bułę. Przewracając się na łóżku milioner rozmyślał. Wyrzucał sobie, że siedzi bezczynnie w tych dziwnych Dzyndżylakach, podczas gdy mógłby pomnażać swoją fortunę. Oczywiście nie żałował tej podróży, sam jej przecież pragnął. Tylko Buła nie mógł długo wysiedzieć bez interesów. Obiecał sobie zaraz po powrocie rzucić się w wir pracy, aby nadrobić straty.
Nagle usłyszał klekot przerywany głośną czkawką.
— Dziwny ten bocian — pomyślał Buła. — Klekocze nawet w nocy i w dodatku miewa czkawkę.
Milioner wrócił do przerwanych myśli. Przyszedł mu do głowy znakomity pomysł. A gdyby tak zbić na Dzyndylakach niezły pieniądz? Można przecież wprowadzić wśród ekskluzywnego i snobistycznego towarzystwa w Ameryce modę na prehistorię. Wszystko zależy od właściwej reklamy. Buła ma w swoich przedsiębiorstwach znakomitych speców, którzy potrafią wmówić ludziom, co tylko zechcą. Oczyma wyobraźni widział już powstające jak grzyby po deszczu
77
'Nb-