172 Pan Jowialski Aleksandra Fredry
naturalnym podłożem śmiechu jest obojętność, a „największym wrogiem wzruszenie”1 2. Napływ uczuć czy wzbierające namiętności, podobnie jak otchłanny namysł, oblekają się w powagę. Śmiech wymaga ich spłaszczenia i sam równowagę przywraca.
To, w czym rozum widzi niepoważną powierzchowność, bezsensowność dowcipu, zaś serce - obojętność niwelującą uczucia, inaczej się przedstawia w komicznym doświadczeniu świata. Mówi ono, że świat nie wygląda na zjawisko, które tłumaczyłoby się racjonalnie, i dlatego właśnie najrozumniejszy sposób jego ujęcia stanowi śmiech. Jest to również sposób najlepszy, gdyż pozwala uzyskać nad światem pewną uczuciową przewagę, a co najmniej - nie dać mu się zniszczyć, także moralnie. Toteż Sterne polemizował ze swym wielkim mistrzem Lockiem, twierdząc, że przeciwstawiając rozum dowcipowi, Locke w tej jednej kwestii się pomylił. Jemu i jego naśladowcom Sterne próbował udowodnić, iż jeśli rozum pozbawimy dowcipu, to właśnie uczynimy go żałośnie komicznym". Być może gdyby Jowialski był filozofem - jak Sterne albo Demokryt, śmiejący się melancholik - też by tak sądził3. Jowialski nic na ten temat nie mówi, ale coś mówią nam o tym jego żarty.
Dowcipność w mniemaniu Pana Jowialskiego polega na tym, by szybko znaleźć przysłowie, powiedzonko, bajeczkę - odpowiednie do właśnie powstałej sytuacji czy wypowiedzianej przez kogoś kwestii. Jest więc umiejętnością reakcji na to, co się wydarza i zdolnością do formułowania czegoś w rodzaju błyskawicznego komentarza. Odpowiedniość wypowiadanych słów do rzeczywistości bywa tu czasem dziwacznym skojarzeniem, gibkim skokiem, skrótem pokonującym odległą różnicę, by odnaleźć podobieństwo - na przykład wnuczki do osiołka, któremu w żłoby dano, bądź synowej do kota, który im starszy, tym ogon ma twardszy. Czasem zaś jest ruchem zaskakująco prostym, zbyt prostym, a przez to mechanicznym. Odpowiedniość ta zawisa zresztą często tylko na haczyku jednego słowa, powtórzonego, użytego w innym kontekście. Lecz Pan Jowialski dba o to, by została ona zachowana, w ten czy inny sposób podkreśla jej istnienie, gdyż tylko wtedy dowcip może być w jego mniemaniu sensowny. „Zamienił stryjek za siekirkę kijek”- próbuje naśladować ojca Szambelan. „Co to?” - pyta Jowialski. „Przysłowie”. „Ale do czego stosujesz?” „Do niczego”. Na takie dictum Pan Jowialski wzrusza ramionami (197). On sam zawsze stosuje do czegoś swe powiedzenia. I nie mieli, jak sądzę, racji krytycy, którzy twierdzili, że bywają one „ni przypiął, ni przyłatał”4. One są albo „przypiął”, albo „przylatal”
- i to właśnie stanowi dumę oraz radość Jowialskiego: że udało mu się znowu wynaleźć zabawną odpowiedniość.
Pan Jowialski chce być w tym łączeniu dowcipnym pośrednikiem. Gdy mówi, nic nie wskazuje, co on - jako indywiduum - myśli. Nic nam nie wiadomo, by treści jego powiedzeń były jakoś zakorzenione we wnętrzu mówiącego, nie ujawniają one bowiem jego duszy, nie przedstawiają - jak zauważyliśmy wcześniej - jego osoby. Żart nie jest wszak środkiem ekspresji duchowego wnętrza. Na osobowość wskazuje tu jedynie samo żartowanie, sposób posługiwania się językiem, technika, forma. Z głowy Pana Jowialskiego wyskakują zatem mądrości nie jego, lecz już gotowe - owe przysłowia i cytacje. Przytacza on powiedzenia, których kształt ktoś, nie wiadomo kto, kiedyś ustalił. Posługuje się językiem, który jest dany i zawsze był - i którego uznaną wartość narzuca autorytet tradycji.
Pan Jowialski bardzo pilnuje, aby wszyscy użytkownicy tego języka cytowali powiedzenia dokładnie w tej formie, w jakiej dane zostały. Dba o to, by mówić tak, jak „sięmówi”. „Co waćpan bałamucisz! Mówi się - plecie, co mu ślina na język p r z y n i e s i e, ale nie: jakoś od śliny. I co waćpanu myśleć o przysłowiach!”
- krytykuje Szambelana (152). Zaś gdy zniecierpliwiona Szambelanowa wyrzuca teściowi: „ A jegomości o nic w świecie nie idzie, tylko o sposobność umieszczania swoich przysłowiów, które mi już kołkiem w gardle...”, Jowialski przerywa jej: „Kością w gardle - mówi Knapijusz, nie kołkiem” (147). Zwróćmy uwagę, iż Jowialski jakby nie dostrzega, że synowa najwyraźniej go atakuje, obchodzi go natomiast, że przekręciła powiedzenie. Sytuacja, gdy ktoś źle zacytuje, jest bodaj jedynym wydarzeniem, które może go wyprowadzić z równowagi. Każdą taką osobę Jowialski niezwłocznie poprawia. A robi to, jak się wydaje, dlatego, iż właśnie język traktuje on serio. Bo język, ten dany mu język, jest jego realnością. Ustalonego ładu tej rzeczywistości Jowialski skrupulatnie strzeże - pilnuje więc porządku swojego świata. I to zadanie, które pieczołowicie wypełnia, zadanie czujnego doglądania oraz uprawiania językowego gospodarstwa, stanowi o jego osobistości.
Ale też jest to jego jedyna rzeczywistość. Język, którym mówi Pan Jowialski, nie jest ani tożsamy z jego osobą, ani też nie odsyła do rzeczy. Jeśli sensowność jego komentarzy może wydać się problematyczna, to dlatego, iż ich zadaniem nie jest bynajmniej uwyraźnienie zjawisk przez słowa, wydobycie właściwego im tylko sensu,
H. Bergson, Śmiech. Sludyum o komizmie, Warszawa 1902, s. 3-4.
Por. L. Sterne, Życie i myśl JW Pana Tristrama Shandy, tłum. K. Tarnowska, Warszawa 1958, t. 1, s. 258-268.
Do klasycznej tragedii śmiechu Dcmokryla w związku z komedią Fredry nawiązywał i. Stempowski, op. cit., s. 44-45.
Twierdził tak nawet S. Pigoń, pomimo że polemizował z sądami o „bezsensow-nr,«-i” nrzvsłów Jowialskiego, por. op. cit., s. 166.