300 Szkice krytyczne
o której piszą. Musiałem jednak rozszerzyć swoje kryterium w taki sposób, by objąć nim niektóre ważne przypadki, i od tego czasu poszukuję formuły dostatecznie pojemnej, by zawrzeć wszystko, co chciałbym w niej zmieścić, chociażby nawet mieściło się w niej więcej, niżbym sobie tego życzył. Zdołałem ustalić, że najważniejszą cechą, jaką musi odznaczać się krytyk, jest wysoce rozwinięte poczucie faktu, i to wyjaśnia, dlaczego krytyka pisana przez praktykujących artystów przedstawia szczególną wartość. Nie jest to bynajmniej ani znikomy, ani częsty dar, i nie jest to cecha łatwo zdobywająca sobie powszechne uznanie. Poczucie faktu jest cechą rozwijającą się bardzo powoli, i być może, że jej pełny rozkwit jest wykładnikiem kultury u szczytu rozwoju. I to dlatego, że istnieje wiele sfer faktu, które trzeba opanować, a sferę najbardziej dla nas zewnętrzną, to jest, sferę poznania i sferę kontroli, otaczać będą narkotyczne fantazje przenikające do niej ze sfery rozciągającej się poza nią. Dla członków Koła Miłośników Browninga dyskusja o poezji prowadzona przez poetów wydawać się może oschła, techniczna i ciasna. Będzie to tylko dowodziło, że praktykujący poeci wyklarowali i sprowadzili do stanu konkretnego faktu wszystkie te emocje, które mogą sprawiać członkom Koła przyjemność tylko w swojej najbardziej mglistej formie. Dla władających nią owa sucha technika zawodowa będzie źródłem takich samych wzruszeń, do jakich dążą członkowie Koła, ale wzruszać ich będzie tylko to, co zostało przekształcone w element ścisły, podatny i uległy. Na tym w każdym wypadku polega wartość krytyki w rękach praktykującego artysty: zajmuje się faktami swego warsztatu i może nas nauczyć robić to samo.
Na tę samą dominującą konieczność natrafiam
na każdym poziomie krytyki. Istnieje obszerny dział prac krytycznych zajmujących się „interpretacją” jakiegoś pisarza lub jakiegoś utworu. Nie będzie to bynajmniej ten sam poziom co poziom Koła Miłośników; zdarza się czasem, że jeden człowiek osiąga wgląd w psychikę innego człowieka albo któregoś z twórczych pisarzy i potrafi to po części przekazać w taki sposób, iż odbieramy to jako prawdę i naświetlenie. Trudno jest zweryfikować podobną „interpretację” na podstawie zewnętrznych dowodów. Dla każdego, kto umie operować faktami na danym poziomie, sprawa ta będzie oczywista^ ale kto potrafi udowodnić swoją własną umiejętność? I na każdy udany przykład podobnej krytyki mamy tysiące oszukańczych: zamiast wglądu otrzymujemy bajeczki. Jedynym sprawdzianem będzie wielokrotne porównanie interpretacji z oryginałem przy jednoczesnym zachowaniu swojego własnego poglądu na oryginał jako wytycznej. Ponieważ jednak nie mamy żadnej gwarancji naszej własnej znajomości rzeczy, dylemat pozostaje nadal nie rozwiązany.
Musimy sami zdecydować, co jest dla nas użyteczne, a co nie, choć istnieje duże prawdopodobieństwo, że nie mamy podstaw, aby o tym decydować. Jedno jest prawie pewne, że „interpretacja” (a nie zajmuję się tutaj sprawami akrosty-chów w literaturze) jest uzasadniona tylko wtedy, gdy wcale nie jest interpretacją, ale gdy wyposaża czytelnika w fakty, które on sam mógłby przeoczyć. Mam pewne doświadczenie jako wykładowca z kursów uniwersyteckich i znalazłem tylko dwa sposoby, by skłonić uczniów, aby coś polubili we właściwy sposób: zapoznać ich z wyborem co prostszych faktów dotyczących danego utworu, warunkami, w jakich powstał, z tłem i z genezą; albo zaskoczyć ich samym dziełem w taki sposób, żeby