163
czajów. Prócz tego emigranta, sprzyjaźniłem się był. chociaż na krótki czas, z drugim: Comte de la Fer-rone, bawiąc kilka niedziel w domu księżny krajczy-ny Sapieżyny na Wołyniu, który takiem osobliw-szem zdarzeniem znalazł się w domu księżny. Księżna krajczyna, młodą będąc mężatką, bawiła w Paryżu i miała znajomość z panem de la Ferrone, natenczas pułkownikiem. Potrzebna pieniędzy, jako nieznajoma, pożyczyć ich tam nie mogła. Pułkownik de la Ferrone zaręczył za nią w banku, pożyczono zaraz 2,000 dukatów ł w terminie wyznaczonym z pieniędzy z Polski dla niej przybyłych dług zapłaciwszy, wkrótce do Polski powróciła. Po trzydziestu kilku leciech, kiedy księżna w dobrach swoich wołyńskich za Dubnem bawiła, dowiedziała się, że jakiś generał de la Ferrone jest w Dubnie z księciem de Conde, pisze do niego list, dowiadując się, czy nie ten sam jest, który ją ratował kredytem swoim w Paryżu. Kiedy odpisał, że ten sam, posyła po niego karetę z prośbą, ażeby do niej przyjechał; zrobił tak jak żądała; przyjechawszy, poznali się, ofiarowała mu w domu swoim wygody wszystkie, prócz których jeszcze 100 dukatów corocznie na potrzeby jego dawała, a tak on u niej będący bez sposobu inszego, nieszczęśliwy emigrant, który niegdyś do 300,000 franków z dóbr swoich liczył, do swojej śmierci osiadł, która po kilku leciech nastąpiła. Jakież to zdarzenia teraz na świecie zdarzają się; ktoby się był spodziewał, że ten dawniej bogaty pan we Francyi, bo do 40,000 franków intraty posiadający, będzie kiedyś kawałka chleba żądnym i w domu cudzvm na kilkaset mil od swego kraju odległym, za dobry swój uczynek, żywionym do śmierci będzie. Ulubiwszy ja tego starca, u księżnej bawiącego, kiedy raz doskonała jej muzyka grała tkliwie marsz emigrantów francuskich, ja, bliżej orkiestry stojący, rozrzewniłem się nad stanem poczciwego a nieszczęśliwego tego emigranta, a razem rozrzewniony i naszemi nieszczęściami, żeśmy ojczyznę utracili, przybliżywszy się do Ferrone, z uczuciem największem rzeknę mu do ucha schylony na ramiona jego: „Ty nieszczęśliwszy odemnie jesteś, bo ja chociaż straciłem ojczyznę moją, ale przynajmniej między braćmi moimi żyję— ale ty daleki od rodziny i ojczyzny na cudzym kawałku chleba śmierci czekasz." Porwie mnie za szyję Francuz i ściskać zacząwszy, krzyknie rozrzewniony: „Masz pfżyczynę tak mówić." Goście przytomni rozrywać nas zaczęli, rozumiejąc, żeśmy się pokłócili, a nas żal wspólny łączył.
Ale porzućmy cudze smutki, dosyć mając i swoich. Kiedy w r. 1807 o kilkanaście tylko mil odemnie, były zawzięte i długie walki Francuzów z Rosyanami, gdzie od kilku miesięcy po kilkadziesiąt tysięcy trupów w zimowej porze niepogrzebio-nych pod niebem na kupach leżało. W tern człowieczeństwa nieszczęściu, wspomniawszy na tyle świeżo srogą wojną zabitych, takem był sobie obrzydził mięso, żem go jeść nie mógł. A widząc często koło karczmy mojej idących o jednej ręce, albo róż-nemi sposobami skaleczonych, chleba kawałka żebrzących żołnierzy biednych rosyjskich, którym urzędnicy magazynowi żywności nawet w ich kalectwie nie dostarczali, nieraz z największem wzruszeniem serca pomyślałem: O kiedyż zstąpi na ziemię bóstwo to, dobroczynny człowiek, mężny i litośny razem, kiedyż poznaczywszy granice, a w zdarzeniu krzywdy jakiej jednego od drugiego sąd deputowanych Europy naznaczy, którego wyroku jeśliby ktoś słuchać nie chciał, wtenczas wszyscy europejscy samowładni przeciwko niemu walczyć mają? Wtenczas to ten mąż znamienity, do tych czas po lasach tylko i ustroniach pokój kryjący się sprowadziłby do miast i wiosek naszych, gdzie wesoły mieszkaniec kontent, wyrobiony przez siebie chleb pożywałby, aniby mu go głodny, a czasem tylko zuchwały żołnierz z rąk nie wydzierał. Jakże nas w tej mierze zawstydzają