Ztącl więc urosło to wspomnienie, dające pobieżne wyobrażenie o autorze i nieznanym i nie wpływowym. Opuszczono w biografii to, co nazbyt odnosiło się do jego osobistych związków.
Zdawałoby się, że urzędnik austryacki, wychowany w ówczesnej atmosferze, w której starano się zapominać o ojczystym języku, że nieustanny podróżnik po Europie, nie będzie miał ani czasu ani ochoty do zajmowania się literaturą polską. Tymczasem w szlacheckim sercu biła zawsze krew szlachetna. Kiedy poszedł na emeryturę, zaczął może z ciekawości uczyć się poprawnego języka polskiego na biblii i na Lindem. To było powszechnie przyjętem, bo urzędnicy, nawet polacy, w Galicyi umieli mówić po polsku, ale nie umieli pisać poprawnie.
Te trudności miał i Brzozowski. Uderzyły go właściwości języka w przysłowiach. Zajął się niemi. Za tern poszło, że wziął do ręki Knapskiego, po Knapskim Lindego i Wójcickiego, za Wójcickim Lipińskiego. Zaczął się na nich kształcić, robił wypisy i tak powoli tworzyła się księga, przepisywana ze źródeł drukowanych, której dał nazwę Przysłowia, przypowieści, lokucye, maksymyi sentencye polskie. Tylko pierwsze kwalifikowały się do druku. Wykończył je częściowo w Gries, w Tyrolu południowym, w kwietniu 1871 roku, w wieku życia 8 i-tym.
Mając pamiętniki podróży swoich i te pracowicie zbierane wypisy, zapragnął choć część pracy swej podać do wiadomości ogółu. Że zaś sam nie miał styczności ze światem literackim, zakomunikował je wydawcy tego zbioru, zasięgając rady, co by wydać można, a co pozostawić w rękopisach. Bawiący podówczas w Krakowie Kaź. Wład. Wójcicki, jako jedyny owocześnie znawca, oświadczył, iż przysłowia byłyby pożądanym nabytkiem dla literatury.
Brzozowski godził się na nadanie im przystępnej ogółowi formy literackiej, jak niemniej na przerobienia i wypuszczenia rzeczy niepotrzebnych. Po zgonie jego szło o wynalezienie pracownika obznajmionego z tego rodzaju robotami. Rękopis przechodził z rąk do rąk, był nawet dłuższy czas w ręku J. Hanusza, głośnego badacza języka polskiego, lecz wracał do rąk wydawcy, bo nikt się niechciał podjąć przysposobienia materyału tego do druku. Za wiele należało mazać, opuszczać, przytoczenia sprawdzać u źródła i nadać wszystkiemu odpowiednią formę literacką.
Po wielokrotnych rozpoczynaniach robót i następnie zawodach, skłonił się wreszcie do podjęcia roboty Józef Bliziński, mieszkający u siebie na wsi w Bóbrce. Listem z 1 maja 1883 oświadcza: „Praca nad przysłowiami uśmiecha mi się niesłychanie i wdzięczny Panu jestem bardzo, że o mnie pomyślałeś. Już się zapalam do tej roboty, którą będę traktował z tern większem zamiłowaniem, że sana mam sporą wiązkę przysłów nader charakterystycznych, po większej części ludowych, nie wypisywanych znikąd, tylko pochwytanycli w żywem słowie*. W październiku i883 donosił, że zabrał się do przysłów na dobre i że na zimę będzie gotowy. Toż samo obiecuje w liście 17 listopada 1883. Mimo tych zapewnień, robota wlokła się cały dziesiątek lat. Przekonał się Bliziński, że nie dość było przepisać z manuskryptu, lecz wypadało nieustannie, dla pewności, porównywać ze źródłami. Ze zbioru ma-teryałów wyrzucał lokucye, apotlegmata, dykteryjki historyczne i objaśnienia przy-słowiów. Było to właściwem, bo rzeczy te nie miały ścisłego związku z przysłowiami, częstokroć były tylko wypisami ze znanych drukowanych książek, zaś objaśnienia, powtarzane za Wójcickim i innemi, nie miały podstawy naukowej. Książka