236
— No to trzeba tu pozostać na zawsze i pozwolić mi kierować twojem serduszkiem.
— Kierować swojem sercem, odparła niespo-* kojna.
— Dla czegóż nie! moja kochana! przecież jesteś tak młodą, tak jeszcze niedoświadczoną, rzucona jesteś w zamęt tego świata dzisiejszego, potrzeba ci takiój matki, która by cię strzegła przed niebezpieczeństwami. Ja dużo przeszłam, zrosłam, rzec można, z wiekiem, dzisiejszym, mićj zatem do mnie zaufanie. Wierz mi co ci powiem. Chociaż należałam do arystokracji i chociaż z początku wzdry-galam się na samą myśl o tera, że można kiedykolwiek zawrzeć ślub nierówny, to jest żeby córka szlachcica z dziadów, pradziadów miała pojąć w małżeństwo mieszczanina lub chłopa, teraz mogę tylko przyklasnąć stopniowemu temu znikaniu przesądów. Cóż może być naturalniejszego, jak zlanie się dwóch warstw spólecznych? Po cóż żądać od młodej dziewczyny, czarująeój pięknością, tarczy her-bowćj? Czyż pewność szczęścia, jakie wniesie mężczyźnie w dom, nie zastąpi mu takich dziesięciu tarcz herbowych. Powiedz mi szczerze, czyż tak być nie powinno?
Genowefa zarumieniona, myśląc w tej chwili o Raulu, odrzekła:
— Myślę tak jak i pani — odrzekła skromnie, że dwoje serc zakochanych nie powinno myśleć o nierówności towarzyskiej, urodzenia i rasy.
— A więc moja droga Genowefo, — ciągnęła dalćj baronowa, nie zadziwisz się zatem z pewnością, słuchając pewnego zwierzenia.
Genowefa poczęła drżeć.
Przeczuwała, źe rozmowa dąży do czegoś, co zagraża jój miłości dla Raula.
_ — Genowifo bądź zatem szczerą ze mną.
— Szczerą... ja zawsze jestem szczerą, wykrztusiła Genowefa, a słowa jej zamierały w ustach. Cała zaś drżeć poczęła jak we febrze.
— Wszak syn mój ci powiedział, źe cię' kocha?
Genowefa zbladła. Wyglądała jak alabaster.
Nie omyliła się zatem.
— Tak jest pani, wyjąknęła, ale przysięgam, ‘ nie uczyniłam nic, aby ściągnąć na siebie spojrzenia pana barona.
— Nie usprawiedliwiaj się moja miła. Któż, widząc tyle skromnej godności, tyle wdzięków, nie miałby cię pokochać. Filip zaraz od pierwszego spojrzenia powziął do ciebie głęboką sympatyą a ta sympatya wyrodziła się u niego w głęboką miłość. Najmilsza moja! dumną byłabym, gdybym cię jako córkę moją powitać mogła.
— Pani, zaczęła Genowefa.
— Pozwól mi dokończyć, moja Genowefo. Filip wziął mnie zą powiernicę, co dowodzi, że ma do mnie zaufanie. Pierwsze jego wyznanie przyjęłaś zimno sądząc zapewne, źe to jest jego chwilowy kaprys, jego chwilowa namiętność, wątpiąc przytem może o prawości jego zamiarów, zakazałaś mu nawet mówić o swojćj miłości. Czy to prawda?
— Prawda pani — odrzekła skromnie Genowefa.
— A zatem wiedz, że to wcale Filipa nie zraziło. Owszem od tćj chwili pokochał on cię jeszcze więcćj, widząc w tobie taką godność, taką stałość zasad, jaką rzadko spotykamy po dziś dzień. Filip