239
niepotrzebny, pociągający za sobą stratę czasu, odwykł od tego Będąc rektorem Liceum Warszawskiego, częstokroć, gdy na 10 minut rój młodzieży wysypał się na plac Kazimierowski; Lindeze szkiełkiem wręku przyglądał się ich figlom przez okno i cieszył swobodą jakićj używali. Nie taz wołał starszą ze swych córek i mówił: '„Patrz! jak dzieci moje (tak nazywał uczniów) dokazują; ale niechaj mnie nie widzą, bo bym im mógł przeszkodzić w zabawie." Zawsze dwa razy dziennie murgrabia ówczesny Żyro, przychodził oznajmiać o zaczęciu nauk, i przybyciu profesorów na lekcją; jeżeli się zdarzyło, że który zasłabł lub nie przyszedł, a zastępstwo nie było urządzone; Linde brał książeczkę z notatkami w rękę, nieraz wstawał od objadu i szedł do klassy.
Po usunięciu się od urzędowania, zerwał wszystkie światowe stosunki i tryb życia urozmaicał różnorodną tylko pracą. Zwykle od 6-ej rano do 4-ój po południu, zajmował się ma-terjałami do słownika porównawczego narzeczy słowiańskich , poczćm zasiadał do objadu, który lubił przedłużać, był to bowiem czas poświęcony rodzinie. W końcu pijał małą filiżankę czarnój kawy, zostawiał parę łyżeczek i sam przynosił starszój córce mówiąc: „Masz moje dziecię, to są moje myśli." Po obiedzie zawsze opowiadał; opowieść jego była tak zajmującą i miłą że nawet drobne dzieci z zachwyceniem słuchały. Treścią tych opowieści były to wypadki z własnego życia, to ludzi znakomitych w kraju, z którymi w młodym wieku miał przyjaźń i stosunki; to ustępy mniój znane z historyi; nareszcie streszczał czytane powieści, a mając na uwadze cel moralny, stawiał na wzór prawdę i CDOtę, wpływając tym sposobem przeważnie na kształcenie własnych dzieci, nie mogąc ciągle czuwać nad niemi. Nie jedna łza spłynęła z oczu tego starca, na uczczenie prawego uczucia, lub na uświęcenie niezasłużonego nieszczęścia.
Po tych godzinach wypoczynku, poświęconych rodzinie, Linde czytywał utwory literatury lekkiej, bieżącój, a wieczorem dopiero gazety. Mawiał, że przez książki jednoczy się myślą z ludźmi; przez gazety, z światem tegoczesnym; przez kurjera z- Warszawą.
Będąc jeszcze silniejszym i zdrowszym, w czasie lata lubił wycieczki za miasto, ale zawsze otoczony dziećmi, drobniejsze prowadził za rękę, starsze pod jego okiem naprzód wybiegały. Tu korzystał z każdej sposobności, aby im podać naukę i przykład ku temu, có piękne i szlachetne.—Kiedy przyjaciele ostrzegali go, iż są tak zawistni, iż mu chcą sławę autorstwa Słownika polskiego wydrzóć, utrzymując jakoby znalazł gotowy rękopism w jakiemś klasztorze; Linde z pogodnóm obliczem mawiał: „Dajcie im mówić, oni nie wiedzą jaką mi tern cześć oddają, oni nie mogą pojąć ogromu takićj pracy."
Linde był wyszukanym w porządku i czystości; wielki był ład w jego książkach, papierach nawet drobiazgach; do wszystkiego mógł trafić w jednój chwili, dla tego pracownia jego była świętym przybytkiem dla rodziny; nikt nie poważył się najdrobniejszą rzecz poruszyć, gdyż każda miała swoje właściwe miejsce.
Bardzo lubił kwiaty; nie znał wartości pieniędzy; potrzeby domu wcale go nie zajmowały; lubił, ażeby wszystko było dobrze i przyzwoicie, ale z niczćm nie można było odnosić się do
(’> Głównym powodem zarzucenia tabaki, był wypadek, że oglądając bardzo kosztowne ryciny, splamił: nią, jedną z takowych.