Roman Mścisławowicz
chwilę nie zrzekał się swoich rosczeń; gdy niepodobna było rozprzestrzenić #ię kosztem Halicza, wichrzył ciągle w innych stronach. Korzystając z okoliczności opanował małe księztwo drohiczyńskie na Podlasia (Tatyszczew u Ka-ramzyna III przyp. 87}, i od teścia swojego, który dopadkami panował na Kijowie, jako wielki książę wziął, a raczej wyżebrał pięć grodów kijowskich, Torczesk, Kaniów, Trypol, Korsuń i Bohusław. Obraziło to Wszewłoda księcia na Suzdalu, którego starszym i głową książąt uznał nieostrożny a raczej niedołężny Ruryk. Gniew takiego pana był straszny i dla uspokojenia go, Ru-ryk myślał już Wszewłodowi inne oddać grody, kiedy suzdalski właśnie tych zażądał, które Romanowi się dostały. Gdy metropolita podał głos za tem, żeby posłuchać Wszewłoda, sam Roman ofiarował się grody oddać za inne, lub żądał żeby go spłacono. Książę suzdalski wyprawił zaraz namiestników do owych grodów polańskich nad Dnieprem, i Torczesk podarował swojemu zięciowi, synowi Ruryka. Wtedy Roman rozgniewał się na teścia że go oszukano. Rozpustny wziął te sprawy za pozór i porzucił żonę, chciał ją nawet wtrącić do monastyru na mniszkę, illam r&pudiaverat, rozpowiadamistrz Wincenty. Co więcej zawarł sojusz tajny z ks. czernichowskim Jarosławem i zachęcał go do uderzenia na Kijów. Ruryk dojrzawszy tych knowań oskarżył publicznie Romana o wiarołomstwo i cały się zapisał w poddaństwo księciu suzdalskiemu dla zemsty. Romanko, jak go zwał pogardliwie Ruryk, widząc burzę, szukał sprzymierzeńców w Lechu. Było to już po śmierci Kazimierza Sprawiedliwego, kiedy Mieczysław Stary po raz trzeci dobijał się stolicy krakowskiej. Imieniem mło-dziuchnych synów Kazimierza odpowiedziano Romanowi według latopisu kijowskiego: „radzibyśmy pomagali tobie, lecz obraża nas stryj Mieszko, wprzódy pomóż nam, a wtedy bedziem wszyscy Lechowie za jednym szczytem z tobą i będziem się mścili twojej zniewagi.” Roman zawołał na drużynę, rad nowej sposobności łupu, a może i zdobyczy. Nie było w jego widokach, żeby się Mieczysław utrzymał. Pan energiczny i zdolny, byłby mu wtedy na Wołyniu sąsiadem, lepsi zatem daleko Leszek Biały i Konrad Kazimi-rowicze. Mieczysław z jednej strony, z drugiej Ruryk z księciem suzdalskim; nie byłoby gdzie Romanowi oddychać (sciebat Romanus, mówi mistrz Wincenty, iłlis excisis, to jest, przyjaciół Leszka i Konrada, suae radici securim im-minere, że do jego pnia siekiera się dostanie}. Zeszły się szyki zbrojne nad rzeczką Mozgawą; Mieczysław próbował zdrady, chciał przeciągnąć Romana do siebie, to się oczywiście nie udało. Chociaż wołali bojarowie, Roman się rzucał, objął dowództwa jednego skrzydła krakowskiego, wojewoda Mikołaj dowodził drugiem i środkiem. Cały dzień trwała bitwa, Waregi pierwsi pierzchneli. Roman kilka ran otrzymał. Krwią spływając kazał się nieść ku Wołyniowi. Biskup kiakowki Pełka puścił się za nim w pogoń i zaklinał, żeby się wrócił zasłaniać Kraków. Wieść się z początku rozeszła że Roman poległ. „Słusznego chcesz, wielebny ojcze, oaparł książę, lecz podwójna mnie dręczy boleść, jedna żem poraniony, druga, że inni ludzie w nieszczęściu, ci polegli, tarnti w ucieczkę się rozproszyli.” Biskup pyta się księcia, co robić. „Niezbywa ci na roztropności węża co do obrony stolicy, odpowiada, broń więc jej, póki cokolwiek n:e zagoję ran moich, albowiem ryba pójdzie wszędzie za tobą gdzie zechcesz, bylebyś tylko choć na nici trzymał ponętę.” Wróciwszy do Włodzimierza Roman wyprawił co prędzej posłów do Ruryka z przeprosinami i przez pośrednictwo metropolity otrzymał o.l teścia do swojej dzielnicy jeszcze gród Połon-ne i pół Torczeska. Obsypany dobrodziejstwami teścia, Roman nie sz anował ani związków krwi, ani poeziwał się lo wlzięezaośoi. Całe jego staianie było