o
przejeżdżali, obdarzył ich różnemi łakotkami i każdemu dał po dwa złote; byłato summa, jakiej nigdy w życiu nie mieli.
Andrzej ukończywszy gimnazyuin w Tarnowie, został przeniesiony na uniwersytet do Krakowa; Kazimićrz mu towarzyszył. W Krakowie także trafili na nieszczęśliwą stancyę; ojciec skąpy zawsze, umieścił ich u stolarza, wielkiego pijaka i oszusta. Dzieci umierając prawie z głodu, bez spokojnego kątka, Fdzie-by się uczyć mogły, w najsmutniejszem były położeniu, aż obcy jakiś człowiek zlitował się nad nimi, i umieścił ich gdzieindziej, gdzie i stół znaleźli porządny i dobre mieszkanie, i innych uczniów. Byłto raj prawdziwy dla sierot. Gdy Andrzej oddawał się naukom w akademii i sił swoich próbował w poezyi, Kazimierz zostawiony samemu sobie, cały czas trawił na samotnych przechadzkach, rozmyślaniach, i na zbieraniu i zasuszaniu ziół, na czem całe przedpołudnie trawił na górze S. Bronisławy. Książek nie czytywał bo ieli nie miał; historyczne pomniki Krakowa nie obchodziły go, bo nie znał łiistoryi swojej ojczyzny.
Ojciec wyszedłszy z długiej choroby, przybył nakoniec; zapłacił nowemu gospodarzowi; lecz zaraz po jego odjeździe doszła ich smutna wiadomość, że życie zakończył. Byłto starzec szanownój postaci, noszący się starannie po polsku; nic podgalał włosów, ale je zaczesywał od czoła, spuszczając siwe loki na plecy; powolny, milczący, wtenczas się tylko do dzieci odzywał, gdy na połajanie zasługiwały. Wymyślny sam w pięknym ubiorze polskim, synom rzadko nowe suknie sprawiał; lecz ze swój garderoby przerabiać kazał dla nich kapotki. Co rok, w czasie wakacyj, rozwieszano na dziedzińcu do stu kontuszów i żupanów, i czyniono z krawcem przegląd, które z nich dla dzieci przerobione być mają; ztądto miewali nieraz suknie w różnych kolorach dziwacznych. Andrzejowi pewnego razu przypadła, suknia z żółtemi pasami, z którój mu frak przerobiono; wyśmiany był od wszystkich uczniów.
Po śmierci ojca, gdy nikt do nich się nie zgłaszał, aby im za stancyę zapłacie, obaj Brodzińscy znaleźli się prawie bez sposobu do życia. Andrzej zarabiał sobie cokolwiek pisząc u Adwokata, Kazimierz przedsięwziął udać się do macochy. Uszywszy sobie z prześcieradła torebkę, zabrawszy manatki, puścił się w drogę o ośm mil do miejsc rodzinnych; słabe zdrowie, brak wprawy, zaledwie dały mu tę podróż ukończyć. Stanąwszy w Lipnicy, ze drżeniem serca zbliżał się domu. Nie zastał tam macochy, która, jak się dowiedział, zadzierżawiła plebanię w Rajbrodzie, o pół mili od Lipnicy. Jeden z wieśniaków go tam odprowadził; po drodze wstąpili na grób ojca i modlili się razem. Przyjęcie u macochy nie było takie, jakiego się obawiał; czy to zmiana losu, czy głos sumienia, sprawiły, iż mu nie odmówiła przytułku, dopóki opiekunowie nim nie rozrządzili (').
— „W tym właśnie czasie (mówi tu sam Brodziński) odebrałem list od brata Andrzeja, który z uniwersytetu lwowskiego przybył do stryja, mającego znaczne probostwo w Wojniczu, o cztery mile od Rajbrodu. Coto była za radość moja, czytać list cały o poezyi, której się brat moj z najwię-
*
' (’ ) L. Sieni ieóski.
O
%