tograf poprostu stracił głowę i aby być jak najdalej od złego humoru swego jaśnie wielmożnego przyjaciela, rzucał się na spienionym koniu jak wściekły, wołał, wydawał rozkazy, krzyczał ochrypłym głosem :
— Panie Brzeski, gdzie się pan zapodział?...
— Panie Brzeski, niech się pan nie oddala...
— Panie Brzeski, baron powiedział, żeby pan jechał kolo pak ze szkłem...
Chłopak chmurzył się, ale słuchał. Dzień cały cłapal na koniu w tumanach kurzawy obok stawiających niezgrabnie nogi i ziejących przykry odór wielbłądów.
Widok niestrudzonych posługaczów, idących pieszo całą drogę, ogorzałych jak miedź, zakurzonych jak egipskie papirusy, a wesołych, cierpliwych i niezmordowanych jak ich wielbłądy, uczył go wytrwałości.
I jego pył pokrył grubą warstwą i zamienił razem z wierzchowcem w posąg szary, niby odlany z surowca. Piękne, szafirowe oczy chłopca nabrały zamyślenia od ciągłego spoglądania wdał. Nie był to już młodzieniaszek delikatny i łagodny, jak w początkach wyprawy. Zmężniał, członki mu zgrubiały, stężały; myśli nabrały barwności i rozmachu.
Mimo to nie mógł sobie dać rady z pytaniami, jakie nasuwały mu rozmyślania o baronie, topografie, fotografie, doktorze... Nie wiedział, dla czego wogóle oni się kłócą? Kto z nich ma rację, a kto nie?... Czuł jedynie, że jednych kocha, a drugich nie...
— A przecie wszystko mogłoby się tak wybornie ułożyć!... Baron ma taką wzniosłą powierzchowność i tak dumnie umie obchodzić się z chińskiemi urzędnikami... Topograf wszystko wie... Doktór dobry, choć do rany przyłóż... Fotograf...
76