trzebowali czynić tego zaraz, co wprawiło ich w doskonały humor. Z radością uwolnionych więźniów rozglądali się po roztaczającym się dokoła przestworzu pól.
— Śpieszcie się!... Ostrożnie!... chyłkiem!... naprzód !... — powtarzał Brzeski.
Znów popełzli na czworakach wśród nizkich krzewów. W obozie Chińczyków, na stoku góry, żołnierze śpiewali pieśni i brzdąkali na trzechstrunnej gitarze krajowej; u ogni, ku którym zbliżali się zbiegowie, wartownicy spali spokojnie lub łatali podartą odzież.
Nastała chwila stanowcza; zbiegowie dosięgli strażniczej linji i, kryjąc się w cieniu krzewów przed bladą łuną stosów, przekradali się przez łańcuch pikiet. Ogniska płonęły dość słabo i były rozrzucone daleko, mimo to jeden z szyldwachów widocznie coś usłyszał, gdyż zerwał się na nogi i spojrzał uważnie w ciemności... Dziki krzyk, od którego Europejczycy drgnęli, przeciął powietrze i powtarzany poleciał od ognia do ognia wzdłuż całej linji.
— Ani kroku!... Przytulić się do ziemi!... — syknął Brzeski na kilku zbiegów, którzy w popłochu chcieli się zerwać i biec.
Wkrótce rozległy się kroki patrolu, idącego drożyną wzdłuż łańcucha pikiet. Lecz zbiegowie już byli poza łańcuchem i nieruchome ich cienie zlały się zupełnie z cieniami krzewów. Stłumili oddech i przyszykowali rewolwery do strzałów na wszelki wypadek. Patrol przeszedł tak blizko, iż przy słabym blasku dalekich ogni zauważyli najmniejszy szczegół jego uzbrojenia: powstańcy mieli broń europejską — karabiny i ładownice, na głowach czarne turbany a na piersiach krótkich kaftanów ciemnych wyszytego smoka, jak armja rządowa.
Gdy trwoga ucichła, zbiegowie popełzli dalej, a wy-
252