części i zakazujemy sobie jak najsurowiej tykać ich poza godzinami posiłku. Po prostu kurczowo staramy się o nim zapomnieć! Na obiad bywa chochla gorącej wody z kilkoma pomidorami i łyżką krup oraz dwie -dosłownie dwie - stołowe łyżki płynnego grochu, zaś na wieczór znowu chochla pomidorowej lub - co straszniejsze - rybnej zupy! To wszystko. Można więc sobie łatwo wyobrazić, jak jesteśmy głodne. Z baniaka, nim przyjdzie na naszą celę, pilnujące nas zakarpackie grzmoty wyławiają systematycznie cały mizerny gąszcz. Jeśli się jednak znajdzie jeszcze w zupie jakiś nadgniły kartofel, istne piekło rozpętać się umie na celach, kto go dostanie.
Tej zaś, do której los się uśmiechnie, parę dni z rzędu wypieka się potem oczy, jej i staroście - bo do tego nieszczęsnego starosty należy dzielenie tej codziennej lury. Niektóre próbują sobie radzić na własną rękę. Po celach kwitnie handel zamienny. Chusteczka do nosa - jedna pajka chleba. Jedwabna koszula czy prześcieradło - 5 do 8 pajek chleba i kilka porcji cukru. Wypłata oczywiście trwa tygodniami, na raty. Czasem udaje się komuś zamienić coś z zasądzonymi z bloku obok, które dostają trochę więcej chleba od nas. Ale to są już łamańce i trzeba wielkiego sprytu, by przeprowadzić taką transakcję za plecami Poli czy Tiul-ki. Choć chleb jest najczęściej czerstwy i Bóg jeden wie, gdzie go te zasądzone przechowywały, jest zawsze cennym nabytkiem, którego zazdrości cała cela. Toteż zazwyczaj robi się to w tajemnicy ze strachu przed kapusiami, których tu pełno, i po to, żeby innym nie psuć krwi. Mamy też specjalistki, które żerują na ludzkich nałogach. Ileż to pajek tego biednego chleba wymancono od namiętnych palaczek za machorkę czy papierosy!
Przypuszczam, że z ogólnego głodu właśnie wzięła się też ogólna psychoza na temat kuchennych przepisów. Dyktują je sobie wszystkie, zapisują chemicznym ołówkiem na zmoczonych szmatach i wszywają pod podszewki na jakieś upragnione, cudowne „potem”. „Weź kwartę słodkiej śmietanki, 6 jaj, pół funta deserowego masła i ćwierć kilo cukru”... A tu kiszki marsza grają, czuje się nieustanną pochyłość myśli ku tej stronie kojki, w której leży ów zapomniany chleb. Zjadłoby się go razem z żałośnie obszernym teraz woreczkiem. Na obiad będzie pewno rybna zupa, a na kolację cuchnące marynatą tiulki.
Mamy czasem i niespodziewane sensacje na celi. Sprawa zaczęła się tak: Marzenka - stworzenie młode i niepozbawione wdzięku, Czeszka, oszpecona paraliżem części twarzy, który jedną połowę uśmiechu umiał
140