głośnej, wspólnej modlitwie. Parę razy widziałyśmy skradającą się popod okna błękitną czapkę korpuśnego. Niech sobie. Niech wiedzą, że prócz ich pieczołowitej opieki czujemy jeszcze nad sobą - inną.
Dnie sąjuż długie, świty złociste i świeże. Pod małym budynkiem bani wysypały się czeremchy. Tyle że nie pachną po polsku. To, co od nich zalatuje, jest inne od tego, czego się człowiek od czeremch od dzieciństwa nauczył spodziewać. Może to zresztą i lepiej. Parę kroków od szopy z ubomą zakwitła pierwsza jabłoń! Nigdy tej kościstej Poli nie przebaczę, że mi nie pozwoliła do niej podejść. Przecie to były dwa kroki! Jabłoń miała smukły, bielony pieniek i mocno różowe, ledwie rozpękłe kwiaty. Biedna jabłoń! Jakie to musi być straszne rosnąć na zawsze w Rosji! Nigdy bym tu nie kwitła!
Kwitnąć nie kwitnę, ale że mnie za to żywcem świerzb zjada - to pewne! Bo to świerzb, nie żadna awitaminoza! Pewnie charkowski, od czarnych sienników. Niech sobie doktor gada, co chce, niech mnie dalej maże tym czymś jak bilardowe sukno - ja wiem swoje! W nocy, kiedy się ciało trochę pod kocem i od ciasnoty rozgrzeje, zaczyna się istne szaleństwo drapania! Tego naprawdę niepodobna opanować. Człowiek zaciska zęby i drze się do krwi, żałując, że nie ma zgrzebła czy tarka. Ma wtedy wrażenie, że leży w jakimś palącym płynie, że go otula swędzące do obłędu prześcieradło ognia. W dzień jestem zła i nieznośna. Opadająmnie przygnębienia i ponure myśli. Posądzają mnie o załamanie się wewnętrzne, a to tylko ten wściekły, przeklęty, zewnętrzny świerzb! Nie mogę już ani siedzieć, ani leżeć. Dochodzi w końcu do tego, że całe ciało mam pokryte archipelagami obłędnie swędzących ranek, które każdy ucisk i każde ciepło rozdrażniają do niemożliwości!
Wtedy to zrozumiałam dokładnie, co znaczy „drapać się z rozpaczy po ścianach”. Jedyna bowiem pozycja, w której z końcem tego starobielskiego okresu mogłam jeszcze wytrzymać, to była tzw. świeca. Kojka jest wysoko, a sufit niski. Mogę więc, na karku tylko oparta, zaprzeć się stopami o sufit i całe ciało dźwignąć w ten sposób na powietrze. W tej pozycji spędzam całe godziny. Trudno! Wiem, że Ciotunia cierpi z tego powodu. Wiem, że ujrzawszy różowe spodnie mojej piżamy znów pod sufitem, zamienia z panią Władysławą porozumiewawcze, pełne politowania spojrzenie, które mówi wyraźnie: „Czegóż innego można się po aktorce spodziewać?”. A tylko Marysia z Heleną wiedzą, że ta biedna, ekscentryczna aktorka łazi po suficie nie w pogoni za oryginalnością!
142