Dzień roboczy zaczyna się o piątej rano. Trzeba więc wstać o czwartej, by mieć czas umyć się, ubrać i zjeść śniadanie. Z tym ostatnim przynajmniej niewiele roboty. Dostajemy jednego śledzia i twardą bułeczkę wielkości zraza. O tym pracuje się do południa. Na obiad dwa dania: zupa i chlapowata papka z przemarzłych, słodkawych kartofli. Rzadko kiedy kasza. A wieczór znów śledź z bułeczką albo owa zabielana mlekiem, gorąca woda z kluskami. Te pyszności jednak dają nam bardzo rzadko. Chleb dostajemy dopiero w południe. Ten to wilgotny, ciemny kit jest właściwie podstawą naszej egzystencji.
Zatem o czwartej rano - budzi nas co dzień brygadier. Wpada do pałatki i poty jej nie opuszcza, póki wszystkie z nar się nie zwloką. Raz na uwagę którejś z nas, że nie będziemy wstawać przy mężczyźnie, zwrzesz-czał nas, sklął, naprzezywał od „pań” i „burżujek” - a potem, jeśli któraś nie wstawała zaraz na jego wołanie, targał ją za nogi i siłą zwlekał z kojki.
O piątej pałatka jest już zazwyczaj pusta. Czasem na którejś pryczy posypia jeszcze zakutana w szmaty szczęśliwa, której się wczoraj udało uzyskać zwolnienie od wracza. Bo zwolnienie od pracy musi się dostać dzień naprzód. Jeśliby która w nocy zasłabła, nic jej to nie pomoże. Ściągną ją z kojki za nogi i pognają do roboty.
Ponieważ w czasie ostatnich tygodni mój świerzb nieszczęsny tak się rozhulał, że mi wprost życie zmierzło - nie bardzo nawet po starobielskich doświadczeniach wierząc w pomoc - idę nareszcie i ja do wracza.
Wracz urzęduje na samym wstępie do łagru, w kretowinie. Dosłownie. Tego nie można nazwać inaczej. Ziemianka jego jest wkopana w spadziste urwisko nad jarem rzeki. Z zewnątrz nie widać nic prócz spuchniętej w nieduży wzgórek darni, z której sterczy wiecznie dymiący kominek. Wąską ścieżką, wdeptaną na kant w zbocze można się dopiero dostać do tego kreciego ambulatorium. Już od połowy ścieżki czekają chorzy swojej kolejki. Kobiety i mężczyźni razem. Godzinami. Dobrze, gdy nie pada deszcz.
Pokoik jest mały, ciemny - o niskim suficie i jednym małym okienku. Na środku kuchnia, pod którą się stale pali, zatem zaduch tu i upał obłędny! W jednym kącie prycza, na której sypia doktor - ambulatorium jest równocześnie jego mieszkaniem - po drugiej stronie kuchni druga prycza, na której, gdy wypadnie, bada się chorych, a która we dnie służy za ławkę, gdzie czekają rzędem swej kolejki ci, którzy się tu szczęśliwie dognietli. Zamiast szafki na instrumenty i apteczki dwie paczki z niehe-
192