mruga do nas. - Nikt was nie może zmusić teraz do pracy. Ponimajetie? Wy wolni... - a jest tak cięta i dowcipna w swoich zaczepkach, że żmijo-oka Nina, nie znajdując często odpowiedzi, wylatuje jak furia ze stacjo-naru. - Tak i widzisz - krzyczy za nią rozogniona Karczak - jak to źle ze zdrowego zrobić wariata! Nawet mnie do izolatki wsadzić nie możesz. A czego się ode mnie nasłuchasz... to moje!
Nasze też - myślimy sobie i lubimy tego narwanego adwokata, byle na nas nie polował wieczorem na deptaku.
Deptak ten to wąski skrawek piasku między dwoma rzędami zeschłych świerczków, na których rozwieszamy zwykle wypraną w rzece bieliznę. Wolno nam chodzić tędy, od stacjonaru, popod słab-komandę do skraju zony - i od skraju zony popod słab-komandę, nasz stancjonar aż do klatki z wariatami. Jest nią duży, gęsto kolczastym drutem omotany czworobok, z taką samą jak nasza ziemianką pośrodku. Mieszka ich tam kilkunastu. Gdy tylko zobaczą którą z nas na dworze, pod drutami robi się zaraz czarno od tych brodatych nędzarzy, z których każdy - na swój mniej lub bardziej drastyczny sposób - objawia nam swe zainteresowanie. Czasem rzucają na nas kamieniami lub sypią piaskiem. Znamy już wszystkich z widzenia. Niektórzy robią wrażenie tylko schorowanych. Milczą i sennie snują się tam i z powrotem pod druty. Ale są i gadatliwi. Jeden zwłaszcza, niski, zarośnięty jak bandyta Żyd w rozwianym szpitalnym chałacie - gania w kółko po klatce i bez przerwy gada. Przed wielu laty wyjechał pono z Polski do Rosji, uwierzywszy w bolszewicki raj. No i zwariował ze szczęścia. Ten nie zaczepia nigdy nikogo, ma tylko strasznie dużo do powiedzenia, ale samemu sobie. Nie ma takiej dziedziny życia, której by w swoich monologach nie poruszał. Po kawałku wszystkiego. Duże i małe. Wszy, Einstein, spleśniałe suchary, motor Diesla, nieśmiertelność duszy, szczury, złamana igła, analiza spektralna. Ponad wszystkim jednak góruje zaśliniona furia, zachrypła nienawiść do NKWD. Czasem, w pół zdania, wybucha niepowstrzymanym śmiechem. Aż gnie się, aż się po udach bije, aż się zatacza na druty ogrodzenia. Robi wtedy wrażenie kogoś bezgranicznie szczęśliwego, upitego wprost weselem. Tak. Trzeba dopiero zwariować, żeby się w Rosji tak śmiać... Często jednak umie się także zagotować tam za drutami. Zwarty kłąb wariatów tuła się od jednego końca klatki na drugi. Siostra Katia wchodzi tam wtedy sama jedna, bez zmrużenia powiek. Kiedyśmy ją raz spytały, czy się nie boi, podniosła na nas twarde, zielone oczy.
220