0265

0265



Zobowiązany rozkazem dowódcy o konieczności bezwzględnego meldowania sytuacji na linii, przeczołgałem się do schronu, w którym przebywał dowódca oraz pozostali oficerowie i dwóch sanitariuszy. Był to jedyny schron z prawdziwego zdarzenia, który według mego zdania, z wyjątkiem pocisków ciężkiego kalibru rozrywających się z opóźnieniem, mógł przetrzymać wszystko inne. Wipadając do schronu stwierdziłem zmęczenie i niepokój w oczach dowódcy, twarze i nastroje pozostałych nie były weselsze. Wejście do schronu, wnęka o metrowej wysokości przy półmetrowej szerokości, było nie zabezpieczone.

W moment później pocisk artyleryjski uderzył w rower kompani jny, oparty o drzewo w odległości około 2 m od schronu. Schron się zatrząsł, podczas gdy ja, znajdując się najbliżej wyjścia, w momencie uderzenia rzuciłem się w tył schronu, podświadomie zasłaniając ręką oczy. Miałem znów szczęście, gdyż na przedramieniu odczułem tylko żwir i ziemię. Por. Hess przy pomocy jednego z oficerów błyskawicznie zatarasował drzwi materacami, pytając się jednocześnie, czy nie jestem ranny. Stwierdziłem, że nic mi się nie stało, a sącząca się krew w pobliżu ucha i oczu to skutki widocznie uderzeń żwiru i jakiejś odłamanej gałęzi.

Mijały minuty, które zamieniały się powoli w godziny. Milczeliśmy wszyscy, Wsłuchani w detonację nie przemijającego, a raczej zwiększającego się jeszcze ognia artylerii. Nie było przerw. Ogień ciągły, huraganowy przeorywał naszą linię. W sercach dławiący niepokój. Parę zamienionych słów na temat sytuacji i znów wydłużające się minuty milczenia.

Moje wewnętrzne ja zbuntowało się przeciwko zamknięciu w ślepej pułapce, jakim był dla mnie schron i około gódz. 9 odmeldowałem się u dowódcy, zobowiązując się po stwierdzeniu sytuacji w okopach zdać z tego relację. Porucznik raczej kurtuazyjnie negował moją potrzebę wyjścia na linię frontu przy tak huraganowym ogniu, co pokwitowałem kiedyś wymówionymi słowami porucznika: „Raz kozie śmierć” i wyskoczyłem na zewnątrz.

Choć dzień był już pełny, w zasięgu mego wzroku snuł się wszędzie siny dym. Przed oczami rozrywające się pociski z prawa, z lewa, przede mną, za mną, ale nie przy mnie. Dym i nieokreślony zapach wgryzały się w oczy i do nosa. Skokami padnij, powstań, padnij, powstań dobiegłem do rowów strzeleckich. Od schronu do schronu, od stanowiska do stanowiska. Kapral Walczak jak zwykle czuwał, wyraz twarzy już niewesoły, złowrogie błyski w oczach zmętniałych, bezsennych. Żołnierze jego drużyny na stanowiskach.

Ogień cekaemów i karabinów naszej linii, utrzymywany z chwilą rozpoczęcia ognia ze strony Niemców, obecnie osłabł. Cekaemy zamilkły, gdyż nie było sensu strzelać do niewidzialnego wroga, mając tylko kilkanaście taśm naboi. Ogień karabinów i tak nlie mógł być skuteczny, gdyż kierowany był w czerniejące poszycie lasu ze strony przeciwnika. Od kaprala Walczaka przeskakiwałem do poszczególnych stanowisk żołnier-

235


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
IMGG43 ono łatwo uchwytne umiejscowienie kaidej sytuacji na linii faktów dramaty cz-fnych, osiągając
VII Na koniec 1997 roku sytuacja przedstawiała się następując I    OFICJALNY SEKTOR P
Porównanie udziału wybranych kategorii osób, w tym będących w szczególnej sytuacji na rynku pracyna
mp 50040 68. Całkowitą likwidację skażeń filtracyjnych masek przeciwgazowych przeprowadza się na roz
skrypt 41 -42- Skrypt Już pod koniec XVII w. pojawiły się na Ukrainie wpływy kultury i sztuki baroku
Strona 1 z 6Polska Strona LDN Wywiad z dr Agrawal o konieczności przeprowadzenia prób LDN na SM Doda

więcej podobnych podstron