Pociąg się nawet nie zatrzymał! Nikt nie wie, co to znaczy i dlaczego tak? Prawie wszyscy mamy skierowanie do Buzułuka! Jakby nam pałką dano po łbie... Żałość i rozczarowanie. Zdumienie przede wszystkim. Dlaczego?
Potem ktoś przynosi wiadomość, że Buzułuk jest tak przepełniony Polakami, że ich już tam nie puszczają więcej. Nie wiemy kto. Nasze władze czy sowieckie? Niepodobna opisać wrażenia, jakie to na nas robi. Nie mamy wobec tego pojęcia, dokąd nas dalej wiozą? Nie mamy kogo spytać, bo każdy tyle samo wie, co my. Komendantowi naszego transportu ktoś pono powiedział, że w Buzułuku brak pomieszczeń i że musimy przeczekać, aż ci, którzy przyjechali pierwsi, wyjadą. Wszystko to jednak mgliste i niepewne. I gdzie mianowicie mamy czekać? Wyglądaliśmy tego Buzułuka jak Ziemi Obiecanej, znosząc wszystkie dolegliwości takiego bydlęcego transportu - a teraz - wloką nas oto dalej, bez żadnych dyrektyw, wyjaśnień czy poleceń. Wielka ogólna konsternacja. W dodatku głód już zupełny. Pamiętam jeden taki dzień, kiedy sobie kaczan kapusty dzieliłam na pół, by mieć coś w zapasie na jutro!
Mijamy Orenburg, mijamy Ural. Zaczyna się Azja.
Pociąg wlecze się przez Kazachstan noga za nogą. Stoi godzinami w dzień i stoi godzinami w nocy. Tak nawykłam do huku i kołatania wagonów, że póki ich nie słyszę, nie mogę w nocy spać. Leżę w ciasnocie i duszności rozpłaszczona o ścianę. Najczarniejsze myśli nałażą na człowieka razem z wędrującymi po nim wszami. Jest tak ciasno, że nawet podrapać się nie majak. Wszy rozlazły się po wagonie znowu, a o tępieniu ich w tym mieszanym towarzystwie nie ma zupełnie mowy. Nie rozbierałam się i nie myłam od kajutki skipera ani razu! Czasem pod pompą opłukałam ledwie twarz i ręce. Głód skręca kiszki, a po głowie plączą się natrętne pytania: Co będzie z nami dalej? Dokąd jedziemy? Co z nami zrobią? Kto o nas wie i kto się nami zajmie? Przeczekuję te przystanki, jak się przeczekuje napływy dotkliwego bólu. Dopiero gdy po gwałtownym szarpnięciu wagony rozkołyszą się i rozdudnią znowu, usypiam momentalnie i przestaję wiedzieć o wszystkim.
Dni w wagonie robią się coraz bardziej duszne i gorące. Oblewa nas piaszczysty step bez końca, suchy, płowy, monotonny. Jak okiem sięgnąć nic i nic, tylko piach i niebo. Od czasu do czasu bure stado wielbłądów, pasących się na nie wiadomo czym. Bo roślinności tu żadnej. Jedyne, za czym oczy pójść mogą chwilę, to owe toczące się z wiatrem duże, złota-
293