Myślę, że zadanie to udało się nam wykonać bardzo dobrze przy poparciu naszych współrodaków.
Jednakowoż i dla nas wszystkich niełatwa okazała się długa podróż, w warunkach prymitywnych, na statku, na którym — trzeba powiedzieć otwarcie — nie wszystko było w porządku. Jeżeli kadłub jego odpowiadał wszystkim wymaganiom Lloyda, którego klasę posiadał, to omasztowanie, aczkolwiek stalowe, nie było w całości wymieniane od samego początku istnienia statku i było zmęczone. Nie wiedzieliśmy nigdy, kiedy coś się złamie na którejś z rej, nie byliśmy pewni, czy coś tam się nie urwie. Było to ciągłą troską kapitana i nas, starszych oficerów. Potem, podczas pobytu w Brazylii, nastąpiła zmiana warunków — żyliśmy w ciągłym podnieceniu, ciągle śpiesząc na jakąś uroczystość, przyjęcie czy na jakieś mniej lub więcej przyjemne i interesujące zwiedzanie. Wszystko to mocno szarpało nasze nerwy.
Tym też można wytłumaczyć opuszczenie statku w Sao Paulo przez grupę uczniów i kilku marynarzy. Trzeba było dużej rozwagi, dużego spokoju i wytrwałości, ażeby po świątecznych dniach w portach umieć znowu wrócić do codziennej, szarej, a nawet i niebezpiecznej pracy, która nas czekała w drodze powrotnej.
Wracaliśmy w składzie zmniejszonym. Dyrektor Garnuszew-ski odebrał bardzo niepokojące wiadomości o stanie zdrowia swej żony i zdecydował się wrócić do kraju na statku pasażerskim. Jeden z oficerów wachtowych, pan Borkowski, nie czuł się dobrze i kapitan zdecydował się odesłać go do kraju również na statku pasażerskim.
W drodze powrotnej zamierzaliśmy wstąpić na Azory, ażeby uzupełnić zapas wody słodkiej i prowiantu. Nie udało się to nam, gdyż wiatry mieliśmy niezbyt pomyślne i Wyspy Azorskie minęliśmy w odległości przeszło 100 mil. [...]
W grudniu byliśmy jeszcze na oceanie otwartym, daleko od lądu. Zapasy prowiantu były coraz mniejsze. Nie smakowało nam ani mięso solone, ani comed-beef, jeszcze mniej smakowało suszone mięso i ryba, w które zaopatrzyliśmy się w Brazylii. Nikt też nie miał ochoty do kartofli suszonych w płatkach, których zapas wzięliśmy w Polsce i których nie umiano jeszcze wtenczas tak dobrze przygotować, jak się to robi teraz.
290