do wykonania manewrów przy zmianie kursów na farwaterze wejściowym. Zauważyłem, że bosman i starsi marynarze mają na sobie najlepsze ubrania. Jak się potem okazało z rozmowy, obawiali się, że nie wejdziemy cało i wszystko co lepsze woleli mieć na sobie. Pilot szwedzki, jak zwykle, przyjechał do nas, gdy byliśmy już poza niebezpiecznym wejściem i wskazał nam dobre miejsce kotwiczne.
Sam też obawiałem się tego wejścia bardzo.
W zatoce tej staliśmy na kotwicy dni 9, nie mogąc wyruszyć, dopóki kierunek wiatru się nie zmieni, albo wiatr ucichnie zupełnie. Odbywały się ćwiczenia, robiliśmy, gdy było trochę lepiej, dalekie wycieczki na łodziach pod żaglami. A wiatr ciągle wiał z tego samego kierunku zachodniego i nasilenie jego wahało się, aż któregoś dnia osiągnął siłę prawdziwego sztormu. Mieliśmy wyrzucone wszystkie kotwice oraz wszystkie kotwice zapasowe. Oba motory szły całą naprzód, a na sterze stał sternik, który sterował tak, jakbyśmy byli na pełnym morzu i w drodze, a nie na kotwicy. Trzeba wiedzieć, że całe omasztowanie żaglowca samo przez się przedstawia dużą powierzchnię oporu dla wiatru i przez to utrzymanie żaglowca na kotwicy jest trudniejsze niż parowca z jego suchymi masztami.
Zauważyliśmy, że statek nasz powoli dryfuje, a za rufą mieliśmy w odległości kilkunastu metrów skały. Chociaż zatoka była dobrze chroniona od wiatrów, a miejsce kotwiczne — według oświadczenia pilota — bardzo dobre, to jednak mało mnie to uspokajało i obawiałem się najgorszego. Wezwałem pilota, który przybył na swojej motorówce, ale którego przyjąć mogliśmy tylko z rufy ze względu na dużą falę. Potwierdził, że miejsce kotwiczne jest najlepsze w zatoce, ale wiatr był bardzo silny, a żaglowiec miał niedużo balastu. Przetrzymaliśmy jednak dobrze; dryfowanie zatrzymało się, gdy rufa znajdowała się już w odległości najwyżej 10 metrów od skał.
Gdy po dniach 9 zaczęliśmy podnosić wszystkie nasze kotwice, ostatnia wychodziła z wody z trudem. Zaczepiliśmy tą kotwicą kabel telefoniczny i to prawdopodobnie było tym ostatnim, dodatkowym wysiłkiem, który powstrzymał statek od dalszego dryfowania. Pilot pokiwał głową, obejrzeliśmy kabel dokładnie, czy nie jest uszkodzony, i puściliśmy go znowu na dno. Był cały.
302