i dwóch innych ciężko rannych marynarzy. Odtransportowaliśmy ich w wózku torpedowym do stojącej na skraju lasu sanitarki.
Po przekazaniu rannych powróciłem do basenu portu. Nasz okręt „Wicher” leżał na dnie, tylko dolna czerwona część lewej burty wystawała z wody. Żal było okrętu, wydawało się, że była to istota żywa, przez tyle lat na nim się żyło i pływało.
Straty w ludziach w stosunku do ilości załogi pozostałej dla obsługi broni przeciwlotniczej i utrzymania ruchu maszynowego okazały się poważne: jeden zabity i około 20 ciężko i lekko rannych. Zginął rzucony na reję bez głowy i rąk dzielny sygnalista st. mar. Kwiatkowski, ciężko ranny został ppor. mar. Mamak; miał on oberwaną prawą nogę powyżej kolana, przestrzeloną rękę, zranioną twarz i posiadał około 10 odłamków. Ponadto ciężko ranni zostali m.in.: bosm. Jurkiewicz, mat Danielewski, st. mar. Klonowicz, st. mar. Rumas i mar. Stefański. Lżej rannym został st. mar. Żegała i inni marynarze, których nazwisk nie pamiętam.
Skacząc do wody na ratunek ppor. mar. Mamakowi nie miałem możności być świadkiem innych tragicznych scen, jakie miały miejsce z innymi rannymi. Według opowiadania mat Danielewski został ciężko ranny odłamkami w prawą nogę, a lewą nogę miał złamaną od uderzenia. Czołgał się on na rękach po wyrwach, wydostał się w czasie przechyłu okrętu z pomostu bojowego na pomost nawigacyjny, zsunął się na pokład i po wiszącym trapie próbował wydostać się na molo. Trap jednak zesunął się, wskutek czego ranny zawisł na przymocowanym do burty odbijaczu. Wyciągnął go ostatecznie mat Rogacewicz. Przy ratowaniu rannych brał udział również dowódca okrętu. [...]