5

5



310 Gwiazda wytrwałości

310 Gwiazda wytrwałości

f



jącym mroku przypominał im pułk i odjazd. Za nimi, w głębi ciemnej sali, Belg gospodarz ponownie zapadł w martwotę, z której me dał się wytrącić ani na chwilę kot.

—    Jak myślicie, czy w kasynie będą pamiętali, żeby nam có zostawić?

—    Kto się teraz tym zajmuje?

—    Henio.    ^

—    Henio nie pomyśli.

—    U Niedzielskiego na pewno by zostawili

—    Pewno. U nas, wiesz, jak to jest.

—    U Salwy zawsze zostawiają.

—    No no... Nie mów, jak nie wiesz. Jai Salwa pojedzie do Brukseli, to pewno, że nra zostawią. Ale tak o każdym pamiętać znowu nie będą.

Rozmowa się rwała. Dolali wina.

—    Co, zabieramy się? — pytał Iwan.

—    Zaczekaj jeszcze, co się tak śpieszyć — opóźniał ksiądz.

—    Droga zła po nocy...

—    Ale czasu pełno. Zupełnie dosyć. Zresztą... zostawiłem kartkę u pana Marcina, żeby przyszedł, jeśli co najdzie. Co szkodzi poczekać?

Za oknem wokoło samotnego jeepa, w pustej, nieoświetlonej ulicy rozsączał się mokry wodnisty mrok. Lampa nad ladą w głębi rozświetlała opuszczoną w dół połyskliwą łysiM Belga. Wśród cyny na półce kot spał hieratycznym snem.


—    Było co w gazetach?

—    Iii... Dalej o tej mowie Churchilla.

—    Że Lwów to powinniśmy oddać, a Gdańska to nie brać?

—    Aha.

—    Dobry aliant.

—    Dobry — podniósł Iwanowski. — Doooo-bry, Doooobry...

—    Ech, powiem wam, komu źle — a nam najgorzej.

—    W trzydziestym dziewiątym było gorzej... — ryzykował ksiądz.

—    W trzydziestym dziewiątym gorzej? Kapelanie kochany, z cyckaś się urwał? W trzydziestym dziewiątym gorzej? Warszawa, bracie, stała. Warszawa stała. I była nadzieja. I była wiara. Wierzyło się tym aliantom, rozumiesz? Nie znało się ich jeszcze! To różnica, rozumiesz? Była wiara. A teraz? Wierzysz jeszcze Churchillom i innym? Wierzysz? To kup sobie zbiorowe wydanie jego mów, czytaj jedną po drugiej, odechce ci się. Jak po powstaniu tym całym odechciewa się już...

—    P o w s t a n i e...

Słowo to zostało wypowiedziane jak echo, gdzieś zza ich pleców. Spoza nich. To pewna, że nie powiedział go Witek, który po zjedzeniu swego beefu pisał szybko jakiś list, ani Sztum, który dopijał wino. Słowo „powstanie” powtórzył ktoś za nimi. Ktoś piąty. Ktoś, kogo nie było. Gospodarz Belg? Obejrzeli się. Pod niską lampą łysina obniżyła się była bar-


Wyszukiwarka