248 Podrzucona książka
powiednia Józka i przeszli na to, co nazywał „niemieckimi metodami walki”. Coraz więce; było miejscowości, w których już były wy-kwitły z powrotem, podnoszone automatyc:-nie za zjawieniem się polskich czołgów, francuskie tricolore, w coraz większej ilości miasteczek i wsi ludność nie kryła się już, ale wybiegała na drogę, pijana wolnością. Byk nią naprawdę pijana; była to radość i szat i rozrzewnienie do łez samych, i ziość, kamienna, zażarta złość, i czasem, na małych rynkach, pod jakimś pomnikiem poległych z tamtej wojny, w Marsyliance był szczęk gilotyny, a w oczach ludzi z maąuis jakobińska zaciekłość. Cromwelle wtedy jechały wolno, ostrożnie, powoli i ludzie biegli za nimi,, ludzie podawali ręce załodze, ludzie mieli: oczy czerwone od łez i błyszczące szczęściem, i ludzie prosili czołgi pułku, aby stanęły ni chwilę, i ludzie mówili: nos liberateurs. Ale czołgom było śpieszno naprzód i zostawiali innym kafejki, paradowania i gadania. Więr Francuzi poczęli znosić co mogli: jabłka, wina; kwiaty, kwiaty, jabłka, wina, jakiś spocony rzeźnik przytryndał szynkę, jakiś staruszek obwieszony medalami z tamtej wojny — wianko kiełbas, i kiedy wieczorem, zgrzani opaleni słońcem, szarzy od kurzu, bezmiernie zmęczeni dniem i bezmiernie szczęśliwi szczęściem innych, oparli się o nową rzekę i stanęła obronnym obozom - - nio Irzebn było otwierać żadnych już puszek.
Ambroży, zapobiegliwy wilnianin, liczył zapasy spiżarni.
— Kab półgęsek jeszcze wileński abo kiełbasy z czosnykiem, ale tu pewno nie umiejo, d co.
— Porzundny naród Francuzy — konstatował Józek, strzelec przedni.
— Mówiłem wam: Francja — przypominał podchorąży, który, jako coetąuidańczyk, czekał dopiero na swą gwiazdkę.
Radiotelegrafista i strzelec przedni nie wzdychali za tym, czego nie ma, nie oceniali, odzyskanego alianta i nie propagowali Francji. Po prostu żarli. Ale jakby tam żarli, jakby tam zapijali winem, a poprawiali słodką benedyktynką — nie zdołali zlikwidować całodziennego dorobku. Ambroży z Józkiem spakowali, co zostało, tak by się butelki nie potłukły, a reszta jedzenia nie pozaciekała smarami. Znienawidzone corned beefy oddali Francuzom z sąsiedniej farmy. Ci rozpływali .iię w podziwie nad hojnością Polaków.
— Nietrudny ten ich naród — powiększał tasób swych doświadczeń kierowca Ambroży.
Nazajutrz rano pułk miał macać przeprawy na owej rzece; kierunek był teraz na Saint--Omer. Wśród map dostanych ze sztabu dywizji pojawiły się mapy nowego kraju; Belgii. Na rzece były zaznaczone cztery mosty i jeden problematyczny bród i plutony rozjechały się, aby uchwycić mosty, jeśli ich Niemcy nie