w twarz stańczykowi z «Czasu» przed ożywionym Stańczykiem Zygmuntowskim, takim, jakim go znamy z legendy literackiej i z Matejkowskich obrazów, że postawił jakby przed sąd patrona ludzi działających pod jego firmą, słowem, już sama wizja plastyczna dwu stańczyków, wielkiego i małego, legendarnego i współczesnego, stojących naprzeciw siebie, daje spięcie dramatyczne dużej siły.
A jednak w tym przenikliwym i bezlitosnym dramacie o współczesności, jakim jest Wesele, właśnie rozprawa ze stańczykami pozostaje nie domówiona i, by użyć wyrażenia Wyspiańskiego, bałamutna, choć tak wspaniała w swojej scenerii.
Wizja plastyczna tej sceny mierzy w konserwę galicyjską trochę niezależnie i ponad właściwą batalią słowną. Uważna lektura dialogu szybko ujawnia, że Dziennikarz nie wyraża poglądów swego obozu. Przed Stańczykiem staje człowiek wątpiący 'We wszystko, skłócony z sobą, dekadent, przeżywający komedię i dramat swojej duszy. Dialog, który zdawał się zapowiadać sąd nad obozem konserwy, zgubił podsąd-nego. Mimo dwu stańczyków na scenie, nie ma na niej autentycznego przedstawiciela rządzącej partii, choć to przecież redaktor «Czasu» stoi przed patronem swego pisma i swego obozu. Niezbyt jasna staje się rola królewskiego błazna jako spowiednika Dziennikarza. Czyżby — rodzi się w pewnej chwili u czytelnika wątpliwość — Stańczyk miał bronić przed Dziennikarzem czystości przekonań obozu konserwy?
Oczywiście, ten tok sceny tłumaczy poniekąd autentyczna anegdota dramatu. Stańczyk ukazać się mógł jedynie Rudolfowi Starzewskiemu. Ani przedstawiciele arystokracji rodowej, ani przedstawiciele proletariatu fabrycznego na wesele nie przybyli. Dla pierwszych — jak pisze o tym Wyka analizując klasowy skład uczestników bronowickiej zabawy — pro-
282
WESELE
gi były za niskie, dla ówczesnego krakowskiego proletariatu za wysokie k
0 tym, że przed sąd Stańczyka powołuje’ autor obóz konserwy, świadczą końcowe partie dialogu. Dziennikarz przedstawia się tam jednak jako człowiek tego obozu. Najpierw nie tyle jako przedstawiciel obozu, co jako jego ofiara. «U rozstajnych dróg życia» wybrał on fałszywy kierunek, oddał młodość i zapał złej sprawie, ma spaczoną duszę i «serce stru-te». W finale sceny dokonuje Wyspiański osobliwego chwytu — moralne i ideowe bankructwo Dziennikarza przenosi z jego prywatnego konta na obóz, któremu on służy. Z wyrobnika obozu Dziennikarz wyrasta znowu na jego reprezentanta, kiedy właśnie jemu, bankrutowi, świadomemu tego, że nie stoi po słusznej stronie, wręcza Stańczyk diabelską (kaduczą) laskę błazna z ironicznym rozkazem:
/ r ,
naści; rządź!
Mąć tę narodową kadź,
serce truj, głowę trać!
Na Wesele! Na Wesele!
Staj na czele!!!
Z tej zawiłej batalii słownej pozostaje ostatecznie niejasny, lecz wielki gest potępienia. Dużo to czy mało? Nie aż tak dużo, by Rudolf Starzewski nie mógł napisać w «Czasie» entuzjastycznej i znakomitej recenzji z Wesela.
Podobne refleksje przywodzi na myśl scena z widmem Hetmana i zawarte w niej przypomnienie zdrady arystokracji. To prawda, że magnat-sprzedawczyk zjawiający się na narodowych godach prowokuje nie-
1 Op. cit., s. 36—37.
283
DODATEK