Wszystko to trzeba przekazać człowiekowi tytułem „pierwszej pomocy” w przypadkach pustki egzystencjalnej. By pokazać, jak ważna może być taka pierwsza pomoc, chcę przytoczyć Alberta Einsteina: „Człowiek, który uznaje swe życie za bezsensowne, nie jest tylko nieszczęśliwy, lecz nieprzystosowany do życia”. Istotnie, przetrwanie zależy od kierunku. Ale przetrwanie nie może być wartością najwyższą. Jeśli życie nie wskazuje na coś poza sobą, przetrwanie staje się jałowe i bezsensowne. Nie jest nawet możliwe. To jest lekcja, jakiej nauczyłem się w ciągu trzech lat spędzonych w Oświęcimiu i Dachau, a skądinąd potwierdzili ją psychiatrzy z obozów jeńców wojennych: tylko ci, którzy kierowali się ku przyszłości, ku celowi w przyszłości, ku sensowi, który trzeba wypełnić w przyszłości, mieli szansę przetrwania.
A sądzę, że dotyczy to nie tylko przetrwania jednostek, lecz również przetrwania ludzkości. Nadzieja bowiem na przetrwanie ludzkości trwa na tyle długo lub na tyle krótko, ile trzeba, by ludzie doszli do wspólnego mianownika w dziedzinie wartości, tzn. do wspólnego mianownika w tym, co, jak czują, czyni z ich życia coś, co warto przeżywać. Jedno wiem na pewno, że jeśli znajdziemy wspólne wartości i sensy, trzeba będzie wykonać krok następny, dziś, w tysiące lat po rozwinięciu przez ludzkość monoteizmu, wiary w jednego Boga. Monoteizm nie wystarcza, nie będzie wystarczał. Potrzebujemy nie tylko wiary w jednego Boga, lecz również świadomości jednej ludzkości, świadomości jedności człowieczeństwa. Nazwę to monoantropizmem.
W woli sensu, jak widzieliśmy, tkwi wartość przetrwania, ale jeśli chodzi o ludzkość, nadzieja na przetrwanie istnieje tylko wtedy, gdy ludzkość zostanie zjednoczona wspólną wolą wspólnego sensu, innymi słowy, świadomością wspólnych zadań. W cytowanym już artykule Carolyn Wood Sherif opisywała wyniki eksperymentów z dziećmi, którym wszczepiono agresję grupową. Ale gdy tylko jednoczyło je wspólne zadanie wydobycia powozu z l?łota, zapominały o wyżywaniu swej agresji grupowej. Wyciągnijmy wnioski z tej lekcji.
Ale my psychiatrzy powinniśmy powstrzymywać się od mieszania się do dziedzin innych niż nasza. Chcę powiedzieć, że każde zagadnienie wymaga, by zajmował się nim specjalista. Dlaczego więc nie zostawić czegoś na przykład socjologom? My psychiatrzy po prostu nie mamy odpowiedzi na każde pytanie. A tym bardziej nie mamy przepisów do rozdawania, gdy przychodzi do kwestii, jak leczyć choroby i dolegliwości nękające nasze społeczeństwo. Zacznijmy humanizować psychiatrię, miast ubóstwiać ją, a na początek przestańmy przypisywać boskie cechy psychiatrom. ^My psychiatrzy nie jesteśmy ani wszechwiedzący, ani wszechmogący; jesteśmy wszechobecni, jesteśmy obecni na wszystkich sympozjach i wdajemy się we wszystkie dyskusje...
Jeśli chodzi o logoterapię, nie jest to panaceum.30 Jest ona więc otwarta na współpracę z innymi ujęciami psychoterapeutycznymi; jest gotowa do rozwoju i otwarta na- religię. Jest to niezbędne. To prawda, że logoterapia zajmuje się
30 Twierdzenie, że logoterapia nie jest panaceum, może w tej samej mierze rozbroić jej przeciwników co rozczarować jej zwolenników. Edgar Krout z West Georgia College przedstawił swym studentom serię twierdzeń wziętych z literatury w dziedzinie logote-rapii. W około 90°/o przypadków wyrażano na nie ogólną zgodę, natomiast jakieś 50% studentów niechętnie przyjmowało jedno twierdzenie: nie chcieli uznać faktu, że logoterapia nie jest panaceum.
171