14 Przedmowa do drugiego wydania
krzątaninę, pisanie i mówienie o sprawach filozoficznych, można z całą pewnością założyć, że prawdziwym primum mobile1, ukrytą sprężyną tego ruchu, bez względu na wszelkie uroczyste miny i zapewnienia, są tylko cele realne, a nie idealne, a mianowicie, że ma się przy tym na oku cele osobiste, urzędowe, kościelne, państwowe, krótko mówiąc, interesy materialne, a zatem że zwykłe cele stronnicze wprowadzają liczne pióra rzekomych mędrców w tak silny ruch, że zamiary, a nie rozeznania są gwiazdami przewodnimi całego tego zamętu, prawda zaś jest na pewno ostatnią rzeczą, o której się przy tym myśli. Prawda nie znajduje stronników; przeciwnie, w zamęcie tych sporów może ona kroczyć swoją drogą tak spokojnie i tak niepostrzeżenie, jak w noc zimową ponurych wieków, zamkniętych w kręgu skostniałej wiary kościelnej, kiedy przypadała w udziale tylko nielicznym adeptom jako wiedza tajemna albo zawierzano ją jedynie pergaminom. Co więcej, chciałbym rzec, że żadne czasy nie sprzyjają tak mało filozofii jak te, w których z jednej strony nadużywa się jej jako narzędzia państwa, z drugiej — jako narzędzia zarobku. A może sądzi ktoś, że przy takim dążeniu i w takim zamęcie prawda, o którą bynajmniej tu nie chodzi, pojawi się niejako ubocznie i wystąpi na jaw? Prawda nie jest nierządnicą, rzucającą się na szyję tym, którzy jej nie pragną; przeciwnie, jest to piękność tak skromna, że nawet ten, kto wszystko jej poświęca, bynajmniej nie może być pewien jej łaski.
Jeśli rządy posługują się filozofią jako środkiem do swoich celów państwowych, to z drugiej strony uczeni widzą w profesji filozoficznej zawód, który dostarcza utrzymania jak każdy inny. Cisną się więc do niego,
„Pierwsze wprawienie w ruch” — termin Arystotelesowski.
zapewniając o swych dobrych intencjach, tj. o zamiarze, by służyć owym celom. I dotrzymują słowa: nie prawda, nie jasność, nie Platon, nie Arystoteles, lecz cele, do pełnienia których zostali powołani, są ich gwiazdą przewodnią i stają się też natychmiast kryterium tego, co prawdziwe, wartościowe, godne uwagi oraz jego przeciwieństwa. A zatem to, co im nie odpowiada, choćby było najważniejsze i najbardziej niezwykłe w ich fachu, zostaje albo potępione, albo, jeśli tamto jest ryzykowne, zdławione przez jednomyślne zignorowanie. Przyjrzyjmy się tylko ich uderzającej zawziętości wobec panteizmu: czy jakikolwiek dureń pomyśli, że wynika ona z przekonania? Czy filozofia zdegradowana do sposobu zarobkowania może w ogóle nie wyrodzić się w sofistykę? Właśnie dlatego, że jest to nieuniknione i że od niepamiętnych czasów obowiązuje reguła „czyj chleb jadam, tego piosnkę śpiewam” zarabianie pieniędzy za pomocą filozofii było w starożytności cechą sofistów. — Do tego dochodzi jednak, że na naszym świecie można oczekiwać i domagać się tylko przeciętności, i ją mieć za pieniądze, i że trzeba ją też preferować. Widzimy więc. że na wszystkich uniwersytetach niemieckich luba przeciętność trudzi się, by o własnej sile stworzyć nieistniejącą jeszcze filozofię i to zgodnie z przepisaną miarą i celem — widowisko, z którego drwina byłaby niemal okrucieństwem.
Podczas gdy filozofia długo już musiała służyć stale w ten sposób jako środek, z jednej strony w celach publicznych, z drugiej — w celach prywatnych, ja podążałem bez przeszkód przeszło trzydzieści lat za tokiem moich myśli, tylko dlatego, że tak mniemałem i inaczej nie mogłem, z instynktownego popędu opartego jednak na przeświadczeniu, że jeśli ktoś coś prawdziwego pomyślał i coś