Kto z nas nie roił w dniach ambicji o cudzie prozy poetyckiej, muzycznej bez rytmu i rymu, dość giętkiej i skonirastowanej, aby mogła oddać liryczne drgnienia duszy, falowanie marzeń, skoki świadomości?
Życie w wielkich miastach, krzyżowanie się ich niezliczonych powiązań rodzi ten obsesyjny ideał. Czy pan sam, drogi przyjacielu, nie próbował przełożyć na p i e ś ń ostrego krzyku Szklarza i wyrazić w prozie lirycznej smutnych sugestii, które ten krzyk, poprzez mgły ulicy, śle wysoko, aż po mansardy?
Prawdę jednak mówiąc, obawiam się, że moja zazdrość nie przyniosła mi szczęścia. Ledwie rozpocząłem pracę, spostrzegłem, że nie tylko jestem daleko od mego tajemniczego i świetnego wzoru, ale robię coś (jeśli wolno to czymś nazwać) szczególnie odmiennego; ta okoliczność, z której prócz mnie każdy byłby dumny, może tylko głęboko upokorzyć umysł przekonany, że najbardziej zaszczytne dla poety jest wypełnić dokładnie to, co sobie zamierzył.
Oddany panu, C.B.
— Kogo kochasz najhardziej, powiedz, zagadkowy człowieku, ojca, matkę, siostrę, brata?
— Nie mam ojca ani matki, siostry ani brata.
— Przyjaciół?
— Sens tego siowa do dziś pozostał mi nieznany.
— Ojczyznę?
— Nie wiem. pod jaką szerokością się znajduje.
— Piękno?
— Kochałbym je, boskie i nieśmiertelne.
— Złoto?
— Nienawidzę go, jak ty Boga.
— Co kochasz więc, niezwykły cudzoziemcze?
— Kocham obłoki... płynące obłoki... lam...tam... cudowne obłoki!
7