Pn-enaia? ziemię winsn* — dziś. * *imv unicie.
Irili; Ml wwtfiW mumia skurczyła się życie;
A iwinak Mm* zda się radością skrzydlata fVr' mnie. co jestem dzisiaj epitafium świata.
'Wlinuj w się Więc wr mnie. przyszli kochankowie u pora najbliższej wiosny, w owym przyszłym święcie Nową alchemię miłości znajdziecie Wr mnie. wszelakiej mar rwo ty osnowie.
Miłość to. której sztuka żywa Kwintesencję z nicości nawet wydobywa.
Przez niedostatku, braku i pustki ogniwa Przywiodła mnie w ruinę i dziś mnie przemienia w esencję próżni, mroku, śmierci, nieistnienia.
Inn. cserpią ze świata całe dobro swoje.
Życic, duszę. myśl. formę — to. co byt pomnaża;
Mnie zaś aiembik miłości przetwarza W nicości wszelkiej mogiłę. We dwoje Nieraz płakaliśmy i łzami Zatapiali świat, którym byliśmy my sami;
Myśl. czym innym zajęta, czyniła czasami Owa chaosy z nas dwojga; nieraz nam zabrała Rozłąka dusze, puste zostawiając ciała.
Lecz ja. skutkiem jej śmierci (skrzywdzi ją, co powiem). Srałem się eliksirem pierwotnej nicości:
Już nie człowiekiem, bo ten tożsamości Swojej jest pewien; nie zwierzęciem, bowiem Zwierzę wszak jakiś cel by miało I środki jakieś: nawet rośliną czy skałą Sic jestem, bo i one czują: każde ciało Ma własność jakąś: gdybym był czymś na kształt cienia,
1 on przecie wymaga ciała i promienia.
Jestem więc niczym; już nie wróci moje słońce. Kochankowie, dla których Słońce pospolite Dztf Koziorożca osiąga orbitę I wkrótce wróci wam żądze gorące.
Cieszcie się latem, jak umiecie;
Skoro się ona cieszy, na tamtym już świecie,
Świętem swej długiej nocy, nie myślę o lecie:
Czekam w tę jej wigilię, czuwam w gęstym mroku Chwili, co jest północą tak dnia, jak i roku.
(przeł. S. Barańczak)
Wiero ten łączy w sobie miażdżącą posępność listu dn Gondyera 7 rozpaczliwa logiką i erudycją Riathnnatns. Jest to zaiste „Nokturn ” pod każdym względem —- napisany w Środku najdłuższej nocy, będącej zarazem zimowym przesileń ten roku. który z kolei wyznaczał najciemniejszą północ życia Donnę’a W takiej ciemności gwiazdy („zimne diamenty”) już nie wystarczają i ziemia kurczy stc w sobie, niczym wyschnięta mumia. Ponownie też śmiertelna choroba wiąże sie z wodą i pragnieniem: bezduszna ziemia wysysa życie ze wszystkiego podobnie jak „nieposkromione jak przy wodnej puchlinie pragnienie nauk humanistycznych i znajomości języków” wyssało z Donnę’a siły żywotne wraz z odziedziczonym majątkiem.
Na tle choroby, śmierci, wszechobejmującej ciemności i ciszy, w której nawet słowa poety brzmią jak szept („Łucji, o twarzy ledwie siedm godzin widocznej”; Donnę zmierza do swego głównego motywu: negacji, pustki i tej myśli że „nigdzie nie przynależeć to tyle, co być niczym”. Chodzi tu zarówno o wycofanie się ze społeczeństwa, jak i z samego siebie, zarówno z działania, jak 1 z uczuć Teraz jednak, mówiąc o tym. nawiązuje do faktów, do własnej biografii: miłość — to jest pochopnie zawarte małżeństwo — „Przywiodła mnie w ruinę ; dziś mnie przemienia / W esencję próżni, mroku, śmierci, nieistnienia”. Aktywny kochanek, prawnik, myśliciel i salonowiec staje się bierną ofiarą jakiegoś potwornego eksperymentu alchemicznego, gdzie miłość dodaje element duchowej negacji do „niedostatku, braku i pustki” — które on już cierpi — redukując go tym samym do „kwintesencji nicości”. Jedynym wyróżnikiem poety jest pustka nad pustkami; niedostatek, paraliżujący zarazem wolę i ducha.
Następnie Donnę zaczyna desperacko poszukiwać wyjścia z tego labiryntu Wraca nawet do swych wcześniejszych wierszy miłosnych, w pospiesznym zapisie streszczając obrazy i idee, którymi kiedyś posługiwał się stale: łzy kochanków jako potop, ich zdolność tworzenia doskonałego świata z chaosu, rozdzielenie jako rodzaj morderstwa. Od poezji z kolei przechodzi do filozofii. Czwarta zwrotka ma swoją upartą, wykrzywioną, suchą logikę; w tej strofie Donnę przetrząsa arystotelesowską i scholastyczną doktrynę duszy w poszukiw /aniu jakiegoś argumentu bądź filozoficznej prawdy, która kazałaby mu uwierzyć we własne istnienie.
Ale nic nie znajduje. Szaleńcza pogoń rozumu za samym sobą kończy się zwięzłym, nieubłaganym stwierdzeniem; „Jestem więc niczym.” Jedyne, co pozostaje, to doprowadzić wiersz z powrotem do punktu wyjścia: do ironicznego, nieco wzgardliwego pożegnania kochanków, pozostawionych na łasce swych żądz — samemu zaś poecie zostaje tylko długie czuwanie w zimowych ciemnościach i pogodzenie się z faktem, że jego własna rozpacz, rak jak 1 rozpacz nocy. jest nie do pokonania, można ją co najwyżej przetrzymać. Ostateczny ton owego zdania — „Jestem więc niczym” — rzuca jednak nowe św iatło na całość utworu. Mimo głównego motywu jest w tym wierszu jakaś osobliwa, niezmordowana energia, która pcha go naprzód. Ale wyraża się ona w samych negacjach Kaz-