suknią. Ja dalej stałem, służący klęczał, a sous-prefet siedział. Moje dokumenty zostały po raz kolejny wnikliwie sprawdzone. Zacząłem się obawiać, czy nie zużyją się, nim opuszczę ten kraj.
— Wykluczone — stwierdził beznamiętnie. — Nie może pan zostać w Poli.
Było to coś w rodzaju przykrej niespodzianki; sądziłem, że przyszedłem z wizytą kurtuazyjną.
— Zgoda na przeprowadzenie badań uzyskana w Jaunde — zauważyłem ostrożnie — pozwala mi tu przebywać.
Zapalił jednego z moich papierosów.
— Tutaj nie jest Jaunde. Nie ma pan mojej zgody.
Zdecydowanie nie był to stosowny moment na przepływ jakiejkolwiek gotówki pomiędzy nami, tym szczególniej, że leciwy członek świty dostojnika wciąż tkwił na klęczkach, świadom każdego wypowiadanego przez nas słowa.
— W jaki sposób mogę uzyskać pańską zgodę? — obstawałem przy swoim.
— Wystarczy list od prefekta, zwalniający mnie z odpowiedzialności. Prefekta znajdzie pan w Garoua.
Odwrócił głowę i zajął się swoimi papierami. Posłuchanie dobiegło końca.
Wróciłem do misji. Pastor Brown najwyraźniej uznał taki bieg wypadków za uzasadnienie swego pesymizmu. Moje niepowodzenie wzruszająco podniosło go na duchu. Powątpiewał też, czy uda mi się dostać do prefekta, nawet jeśli będzie akurat tam, gdzie ma być, a nie w stolicy, skąd wróci nie wcześniej niż za parę miesięcy. Jego własne życie obfitowało w wiele zawodów tego rodzaju. Wszystko było beznadziejne, ot, Afryka. Odszedł, chichocząc.
Obliczyłem, że mam dość benzyny, by dotrzeć do Garoua, leżącego w odległości około stu sześćdziesięciu kilometrów, i postanowiłem wyruszyć o brzasku następnego dnia.
Kiedy wyszedłem rano z domu, zaskoczył mnie widok wielkiej liczby osób, czekających z przekonaniem, że będą mogli mi towarzyszyć. Jest coś tajemniczego w sposobie, w jaki rozchodzą się wiadomości tego rodzaju. Ludzie Zachodu często nie zdają sobie sprawy, jak uważnie są obserwowani. Wystarczy, by miejscowi spostrzegli, że sprawdzasz poziom paliwa, a natychmiast zasypią cię prośbami o podwiezienie. Odmowa w ogóle nie wchodzi w grę. Kto zarzuca Europejczykom paternalizm, ten nie potrafi dostrzec relacji, które tradycyjnie istnieją w większej części Afryki pomiędzy biednymi i bogatymi. Człowiek, który dla ciebie pracuje, nie jest jedynie twoim pracownikiem — raczej ty jesteś jego dobrodziejem. I jest to związek oparty na bardzo niejasnych warunkach. Jeśli zachoruje jego żona, będzie to w równym stopniu twój, jak i jego problem, będzie się od ciebie oczekiwało, że zrobisz co w twojej mocy, by ją leczyć. Jeśli chcesz cokolwiek wyrzucić, on jako pierwszy musi oświadczyć, że także tego nie chce. Ofiarowanie tej rzeczy komu innemu nie byłoby właściwe. Bez mała nie sposób wytyczyć linii pomiędzy tym, co jest twoją sprawą, a co jego prywatnym życiem. Nierozważny Europejczyk, jeśli nie jest wyjątkowym szczęśliwcem, szybko uwikła się w skomplikowane powinności. Zły to znak, gdy zatrudniony przez ciebie człowiek zaczyna zwracać się do ciebie „ojcze”. Rychło usłyszysz historyjkę o nie opłaconym wianie albo padłym bydle i poczytane ci będzie za najczystszą zdradę, jeśli nie weźmiesz na siebie części owego brzemienia. Granica pomiędzy „moje” i „twoje” jest przedmiotem nieustannych renegocjacji, Dowayowie zaś są równie dobrzy w czerpaniu korzyści z powiązań z bogatymi, jak i wszyscy inni. Niezrozumienie faktu, że wzajemna zależność pojmowana jest niejednakowo przez obie strony, prowadzi do rozmaitych tarć. Ludzie z Zachodu zawsze mają coś do zarzucenia „śmiałości” albo „bezczelności” swoich pracowników (dzisiaj już nie nazywa się ich „chłopcami na posyłki” czy „służącymi”), którzy uprzejmie oczekują, że pracodawcy będą ich otaczać troską i zawsze wydobędą z tarapatów. Z początku, w sytuacjach takich jak ta, czułem się bardzo zmieszany. Wydawało się, że nigdy nie będę mógł zrobić niczego spontanicznie ani udać się donikąd, nie wlokąc za sobą owego ogromnego balastu powinności. Co przykrzejsze, kiedy już dotarło się do miasta, pasażerowie okazywali najwyższe niezadowolenie, gdy w ślad za podwiezieniem nie szła, automatycznie, pożyczka na sfinansowanie ich pobytu. To ja przywiozłem ich w to obce miejsce, nie do pomyślenia jest więc, bym ich pozostawił na łasce losu.
45