ciej jak mogą, bez celu, w odruchowych drganiach. Gdyby przybliżyć ucho, możliwe, że dałoby się pochwycić lekki chrobot. Odgłos podobny do tego, jaki wydaje grzebień zagłębiający się w długie włosy. Zęby z szyl-kretu przesuwają się raz po raz, z góry na dół, w bujnym, czarnym gąszczu o rudych połyskach. Końce włosów, podobnie jak i sam grzebień, elektryzują się, co sprawia, że sypkie, świeżo umyte pukle wydają suche trzaski pod podążającą w dół delikatną ręką o wysmukłych palcach, które się stopniowo zaciskają.
Długie czułki przyspieszają swe wahadłowe ruchy. Stworzenie zatrzymało się w samym środku ściany, akurat na wysokości oczu. Potężnie rozwinięte łapy w tylnej części odwłoka pozwalają rozpoznać bez wahania stonogę, zwaną „stonogą pająkowatą". W ciszy słychać przez chwilę charakterystyczny trzaski wydają go prawdopodobnie jej żuchwy.
Frank, nie odezwawszy się słowem, wstaje, bierze swoją serwetkę; zbliżając się do ściany bezszelestnym krokiem, zwija ją w supeł i miażdży nim stonogę na murze. Potem rozgniata ją nogą na podłodze sypialni.
Następnie wraca do łóżka, odkładając w przejściu ręcznik na metalowy pręt, obok umywalni.
Ręka o wysmukłych palcach zacisnęła się na białym prześcieradle. Pięć rozstawionych
palców zwarło się tak mocno, że zagarnęło płótno, ciągnąc je za sobą: na pofałdowanej powierzchni widać bruzdy, które łączą się promieniście w pięć wiązek. Ale moskitiera opada wokół łóżka, rozpościerając swój gęsty woal, utkany z mnóstwa oczek, widać tu i ówdzie prostokątne łaty wzmacniające podarte miejsca.
Chcąc jak najprędzej osiągnąć cel, Frank jeszcze bardziej zwiększa tempo. Wstrząsy stają się coraz gwałtowniejsze. Lecz Frank ciągle przyspiesza. W ciemności nie dostrzegł wyrwy, szerokiej na pół drogi. Wóz skacze do góry, raptownie zarzuca... Na tej wyboistej drodze kierowca nie zdążył w porę wyprostować kierownicy. Niebieski pojazd rozbija się na poboczu o drzewo; jest to drzewo o gęstym listowiu, które ledwie drgnęło przy zderzeniu, bardzo przecież gwałtownym. W tym samym momencie wybuchają płomienie. W trzaskach rozszerzającego się pożaru oświetlają ciągnące się wokół drogi chaszcze. To ten sam odgłos, jaki wydaje z siebie stonoga, znowu znieruchomiała na murze, dokładnie w samym środku ściany.
Gdy się lepiej wsłuchać, ten odgłos mieści w sobie tyleż westchnień, co trzasków: szczotka sunie teraz w dół po rozpuszczonych włosach. Ledwie sięgnie ich końca, natychmiast wraca z powrotem; gdy pokonuje biegnący w górę odcinek swej cyklicznej drogi, kreśli w powietrzu łuik, który doprowadza ją do po-
119