MATKA ŻEGNA JEDYNAKA
Popraw mi, synu, poduszkę i połóż tu — ciepłą dłoń. ( ), teraz dobrze! Jak dobrze! Jak cicho teraz
w sypialni!
Żadna już mucha nie brzęczy nad głową...
Na dworze pogoda —
Za ścianą grają Mozarta — sąsiedzi muzykalni —
Powiedz mi, synu, prawdę: prawda, żem jeszcze młoda?
Tu, na tern łóżku, z którego śmierć mnie zabiera
tak wcześnie,
Wydałam ciebie na świat. O, byłeś piękna dziecina! Ciężko jest matce umierać, gdy taką rzecz przypomina,
Jak ciężko!---A teraz wiosna.— Jadłeś już,
synu, czereśnie?
Pamiętaj: nie jedz zielonych, i nie pij wody,
gdyś zgrzany!
Przecież tyś chłopak rozumny i pragniesz zdrowe
mieć płuca?
Niedobra matka, niedobra! Tak wcześnie syna
porzuca ---
I nie zapomnij na zimę — wełniane włożyć pończochy! Ach! One wszystkie podarte! Kto ci je teraz załata? Ciocia! A może — a może — ? — Bądź grzeczny
dla swojej macochy! — Ze wszystkiem, słyszysz? — ze wszystkiem masz się
udawać do tata.
Tak bardzom ciebie kochała — a teraz nic już o tobie Wiedzieć nie będę? A może i duszę zakopią mi
w grobie?
Kto wie, czy człowiek umarły jeszcze te ziemię pamięta? A może zapomni, a może zapomni?...
Jakożbym mogła od jutra nie wiedzieć o nim już nic, Zapomnieć, jak się kołysze glowinka jego przesłodka Jak oczy wesela przydają dziecięcej cudności lic,
I co go tam w życiu spotka?
Jak mogę, jak mogę nie widzieć, gdy będzie
chodził do szkoły?
Jak zniosę, żeby pod bramą nie stać, nie czekać
w południe
I świadectw dobrych nie czytać — wszak uczyć
będzie się cudnie? Jak nie być przy nim, choć w duchu, gdy we śnie
mu przerażenie
Legnie na piersiach i krzyknie: — Mamo! —
O Stróże — Anioły,