102 LOSY PASIERBÓW
nie miał, a tu jeszcze dręczyło go nieprzyjazne otoczenie. Niemal codzień słyszał za sobą:
— Praparszczyk polski. Dobrowolec. Kułak spod Sowietów.
Udawał, że nie słyszy, lecz w duchu buntował się i z trudem panował nad sobą.
Stojąc raz w tłumie przed Swiftem, poprosił przywartego mu do boku Bułgara, by mu pozwolił przypalić papierosa i zaraz usłyszał za sobą zjadliwe warknięcie:
— Nie daj mu, bratuszka, bo to wrag nasz. Przez niego my tu stradaim.
Bułgar puścił mimo uszu wezwanie i podał ognia.
Dubowik przypalił papierosa i obejrzał się. Stało przy nim trzech znanych mu z widzenia prowokujących go już od szeregu dni grodzień-szczyków.
— No, a jakby cię zjechać nareszcie? — pomyślał, mierząc oczami wysokiego i tępo zbudowanego o szelmowskim spojrzeniu zawadiakę. Był pewien, że jeśli go teraz w porywie gniewu wytnie w ucho, to już chłopiec nie wstanie
0 własnych siłach. Lecz jakoś zapanował nad sobą i rzekł spokojnie:
— Czymżeż to ja przyczyniłem się do waszego nieszczęścia?
— Gdyby nie ty i inne takie jak ty, toby grodzieńska gubernia pod bolszewiki popadła
1 nam by nie trzeba było tu jechać — odparł wysoki. — Tyś ochotnik polski, przeciwko Sowietom wojował!
— Tak, wojował — odparł spokojnie. — A wy co robili? Służyli bolszewikom?
— A jaki twój interes?
— Taki samy, jak i wasz. Jak wy mieszacie się w moje sprawy, to ja mam prawo też i w wasze się mieszać. Wy służyliście w Krasnej Armii?
— My wtedy za młodzi byli ażeby służyć.
— Jakby nie było ale trzymacie z nimi. Jak nie bronią, to językiem swym im pomagacie. W takim razie pocóż was jasna cholera przygnała tutaj? Czemuż wy nie jechali do Sowietów swoich, ale tu — do kraju kapitalistycznego? Czyż w Rosji ziemi brakuje? Czyż tam miejsca do życia nie ma?
Chłopcy zamilkli, nie mogąc na prędce dać odpowiedzi.
— Bo my chcieli tu przyjechać — odrzekł jeden po pauzie.
— Chcieli... A czemuż to tak zechcieli?
— My nie do kapitalistów przyjechali, ale do roboczych, do swoich ludzi — zaczął znowu pierwszy. — My zawsze pomagali raboczym i oni przyjaciółmi naszymi. A ty wróg ichny, bo przeciw nich wojował.
— I jeszcze śmiesz prosić, aby do pracy ciebie postawili, aby ci życie pomogli ustroić — rzekł drugi. — To jest wstyd!
— Wstyd? Mnie o was wstyd. Wstydzę się, że ziomkowie moi tak ciemni są i tak grubo oszukani. Paplacie o Sowietach nigdy tam nie bywszy, nie wiedząc, co oni dali robotnikom i jak tam ludzie żyją. Takie duże i na pozór przyzwoite chłopcy, a tak strasznie wredne i durne!...
— A ty rozumny. Nadtoż rozumny! Wygrał. Wszyscy ci, za których wojowałeś, dziś z dubeltówką, dla zabicia czasu po lesie spacerują, albo w świetlicach swoich dywanami wysłanych się bawią, kuropatki na słoninie smażone jedzą, piwo smaczne piją i papierosy pachnące palą; a ty wot akurki ludzkie podbiraisz, z niedoje-dzonym żołądkiem chodzisz i na cudzej łasce