lUltUBĘDZKA-
pokrewne,
osobne
Trzeci w kolejności wiersz tomu Pokrewne' nosi tytuł Narodzenie z oczu. Czwarty — Widziane w ogniu. Pośród wielu zmysłów obecnych w tej poezji wzrok zdaje się zajmować miejsce szczególne. „Spojrzenie po spojrzeniu rozgina wejścia coraz głębsze: trawa dzieli się trawą, liść łamie się liściem" (Narodzenie z oczu, Pokrewne: wszystkie dalej cytaty, jeśli nie zaznaczono inaczej, z tego tomu). Świat zewnętrzny otwiera się pod wpływem wzroku.
Co prawda wzrok ma swoje ograniczenia: „Oczy nie widzą głęboko, widzą daleko albo blisko, dlatego tyle brzegów, tyle zgniecionych mórz — czy myśleniu wystarczy oczu na zatopienie świata?" (***„Oczy nie widzą głęboko..."). Jest to, rzecz jasna, pytanie retoryczne; nie znamy granic myślenia, nie wiemy, co mogą „oczy myśli". Więc może inaczej, bardziej konkretnie: „Tyle co widzę tyle co upływam" (Cały nasz dobytek). To jest wyznanie ontologiczne; jestem (upływam) o tyle, o ile jestem świadoma (poprzez widzenie) istnienia świata, istnienia siebie w świecie.
1 Tomy Krystyny Miłobędzkiej omawiane w niniejszym szkicu: Pokrewne, SW Czytelnik, Warszawa 1970; Dom, pokarmy, Ossolineum, Wrocław 1975; Wykaz treści, SW Czytelnik, Warszawa 1984; Pamiętam. Zapisy stanu wojennego, Wydawnictwo A, Wrocław 1992.
28
Miłobędzka: pokrewne, osobne
Albo inaczej jeszcze: „co głodne siedzi w oczach" (Pokrewne). Otóż i wyznanie epistemologiczne. Mówi się przecież — głód poznania. Widzę, więc poznaję.
Albo inaczej jeszcze: „Śpij tu śpij nie zmruż oka!" (***„Śpij tu śpij..."). Cóż to znaczy — śpij nie mrużąc oczu? Więc nie śpij? Śpij na jawie, czyli czuwaj? Nie daj zasnąć oku, bo świat przestanie istnieć? zacznie się wydarzać poza tobą?
Są prostsze pożytki z oczu. Oto Wycinanka na dwoje, z drugiego tomiku Miłobędzkiej, Domu, pokarmów:
ja dopasowana, w twoich oczach rozszerzona, przeniesiona śmiesznie strasznie i nawzajem
oślepieni sobą we mnie, tak się mamy z oczu w rękach zachwyceni
Metafora „oczy myśli" (czy myśleniu wystarczy oczu?) wyjątkowo dobrze oddaje charakter tej poezji, rozpiętej między zmysłowością (wspomniany wzrok, choć nie tylko) i pojęciowością (myśl). Miłobędzka posiada wyjątkowy dar — właśnie — widzenia pojęć, traktowania ich tak, jakby były nie ulotnymi ideami służącymi filozofom do rozstrzygania intelektualnych komplikacji tego świata, ale — naparstkiem, korą drzewa, krzesłem albo pajęczyną. Przedmiotem, konkretem. Między oczami zaś a myślą znajduje się ręka poety, czyli słowo.
Język tej poezji jest niewątpliwie czymś, co w pierwszym odruchu zwraca największą uwagę. Język pozornie mało czytelny, „niezrozumiały", skrótowy, „trudny". Jeden z najwnikliwszych czytelników Miłobędzkiej, Stanisław Barańczak, zwracał uwagę na symptomy tego specyficznego stylu: „Język tej poezji podporządkowany jest jednemu celowi: ma ona nadążyć za tym, co nieuchwytne, co stale wymyka się określeniom, co przemija, zanim mówiący zdąży otworzyć usta. Stąd biorą
Tercet na poezję