Zważmy dwie definicje podane przez autora w artykule, w którym cytuje tę rozprawę. Człowieka definiuje się jako wyłącznie „adaptacyjny system kontroli”, a wartości jako wyłącznie „ograniczenia homeostatyczne w procesie bodziec-reakcja” (Joseph Wilder, Values and Psychotherapy, w: „American Journal of Psychotherapy”, 23, 1969, s. 405). Wedle innej definicji redukcjonistycznej, wartości są jedynie pewnymi postaciami reakcji i mechanizmami obronnymi. Co do mnie, nie jestem zdolny żyć dla moich reakcji, a tym mniej umierać za moje mechanizmy obronne.
A oto inny przykład dotyczący redukcjonizmu. Znany psychoanalityk freudysta poświęcił dwa tomy Goothemu. „Na tysiącu pięciuset trzydziestu ośmiu stronicach — czytamy w recenzji z książki — autor portretuje geniusza z oznakami zaburzeń maniakalno-depresyjnych, paranoidalnych i epileptycznych, homoseksualizmu, kazirodztwa, oglądactwa, ekshibicjonizmu, fetyszyzmu, impotencji, narcyzmu, nerwicy obsesyjnej i nerwicy natręctw, histerii, megalomanii itd. Prawie wyłącznie wydaje się on skupiać na instynktownych siłach dynamicznych, leżących u podłoża wytworu artystycznego. Prowadzi nas do przeświadczenia, że dzieło Goethego jest wyłącznie rezultatem fik-sacji pregenitalnych. Jego wysiłki nie kierowały się w istocie ku ideałowi, ku pięknu, ku wartościom, lecz ku przezwyciężeniu kłopotliwego problemu przedwczesnego wytrysku” (recenzję opublikował Juliusz Heuscher w „Journal of Existen-tialism”, 5, 1964, s. 229). Jak mądry i ostrożny był Freud w porównaniu ze swymi epigonami, gdy zauważał, że czasami cygaro może być cygarem i niczym więcej. Freudyści z pewnością interpretowaliby zdanie Freuda jako racjonalizację jego palenia cygar.
Redukcjonistyczna interpretacja wartości może prowadzić do podkopywania i niszczenia entuzjazmu młodzieży. Jako przykład przedstawię następującą obserwację. Młoda para amerykańska służąca ochotniczo w Korpusie Pokoju w Afryce powróciła całkowicie zniechęcona i zdegustowana. Na początku musieli uczestniczyć w obowiązkowych posiedzeniach grupowych, prowadzonych przez psychologa, który prowadził jakąś taką grę: „Dlaczego wstąpiliście do Korpusu Pokoju?” „Chcieliśmy pomagać ludziom mniej uprzywilejowanym.”
„Musicie tedy górować nad nimi.”
„W pewien sposób.”
„Musi więc być w was, w waszej nieświadomości, potrzeba udowodnienia sobie, że jesteście lepsi.” ,
„Zgoda, wprawdzie nigdy nie myśleliśmy o tym w ten sposób, ale pan jest psychologiem i z pewnością wie pan lepiej.”
I tak to przebiegało. Wpojono im interpretację ich idealizmu i altruizmu jako czysto osobistych kalkulacji. A nawet gorzej, „nieustannie kontrolowali siebie nawzajem, grając — wedle ich opisów — w grę pod tytułem «jaki jest twój ukryty motyw? »”
Psychoanaliza długo pojmowała siebie w terminach psychologii głębi, a psychologia głębi z kolei upatrywała swe zadanie w „demaskowaniu” nieświadomej dynamiki, leżącej u podstaw zachowania ludzkiego. Najlepiej chyba można to zilustrować czymś, co Joseph Wilder nazwał kiedyś najkrótszym dowcipem psychiatrycznym, jaki kiedykolwiek słyszał:
„Czy jesteś psychiatrą?”
„Dlaczego pytasz?”
„Jesteś psychiatrą.”
123