66 LOSY PASIERBÓW
powtarzaniem: A, si, si, Klaro, seguro, sierto. — Twarze obojga krasił uśmiech uprzejmości.
— Ciekawy jestem, ktoby to mógł powiadomić pana o naszym wyjeżdzie — zauważył Zygmunt.
— Tak mi w oficynie powiedzieli. Pewnie dlatego, że pomyliłem nazwisko pana. Pytałem o Dubowskiego, a pan nazywa się Dębowik.
— Dub — Dubowik — poprawił.
— Nie ma już co o tym gadać — rzekła Stasia. — Chwała Bogu ot, że zastaliśmy was i to jest najważniejsze.
— Naprawdę przyjechaliście do nas w szczęśliwą chwilę. Gdyby dzień później, już o sobie nie wiedzielibyśmy więcej. Dziś wybieramy się stąd.
Na twarzy dziewczyny osiadł smutek. Suszy-cki też spoważniał.
— Ty nie żartujesz? — spytała Domka.
— Jeszcze mi nie wierzysz? Mówiłem ci wczoraj, że mam miejsce, więc mam. Dziś wyjeżdżamy.
— Czy podchodzącaż chociaż praca? — spytał Suszycki.
— Praca licha, ale na wybór już nie mamy czasu.
— Gdzieś w fabryce?
Zygmunt powiadomił obecnych szczerze o rodzaju zdobytej pracy, o wynagrodzeniu i warunkach przyjętych w związku z pomieszczeniem.
Suszycki przyjął wiadomość salwą śmiechu.
— A bodajżeż was, bodaj! Ot miejsce znaleźli! Nie ma co. Za dwa pezy pracować cały dzień i jeszcze służyć niedowiarkom, pieluchy żydziętom prać i tyłki obcierać. A krywapijec! A pijawka nienasycona! A toż kryminał! Toż tylko wziąść i zbić mordę parchu na ciasto, żeby popamiętał. A paszlijcież wy jego k’czortu ma-tary!...
Siła przekonania i tupet, z jakim wylał ten potok słów, oszołomiły Zygmunta.
— Gdyby pan wiedział, ile ja już się nałazi-łem za tą pracą, toby się nie dziwił temu.
— Jakaż to praca! W naszych frigorifikach człowiek za osiem godzin zarabia pięć pezów i gospodarzem u siebie.
— Ja to wiem, tylko jak tam się dostać, mój panoczku.
—■ Dostaniesz się. My to bierzemy na swoją głowę. Przyjechaliśmy po was.
Zygmunt oparł wzrok na Domce, oczekując aprobaty.
— Jeśli pan Suszycki zapewnia, że pracę dostaniesz, to lepiej jechać do nich.
— To dobrze. Ale jest jeszcze jedna sprawa — zwrócił się do Suszyckiego. — My jesteśmy bez grosza.
— Czyż my nie wiemy? Wszystko załatwim. Dopóki nie zarobicie sobie, będziecie mieszkać i stołować się razem z nami, a potem zrobicie, co się wam podoba. Zgoda?
— Bardzo panu dziękuję — uścisnął rękę dobrodziejowi.
—- Nie ma za co. Wyż nam dziewkę w drodze pilnowali.
Suszycki był bardzo uczynny wobec Dubowi-lców. Zaprosił wszystkich na wspólny obiad do restauracji, pomógł wynieść z hotelu bagaż i wynajął taksówkę do stacji Constitución.
O czwartej wyruszyli z dworca. Po kilkunastu minutach biegu wśród kamienic, pociąg wypadł w pole poznaczone z rzadka czubami drzew, zdobiących siedziby podmiejskich ogrodników. Oboli toru leżał gościniec, po którym sunęły się l u l ówdzie wozy towarowe i konni pasterze.