z fasad, na których je umieszczono. Muzyka i taniec zdobyły Komedię Francuską, dramat wszedł do Opery. Granice oddzielające dawniej życie prywatne od publicznego ulegają zatarciu. Ognisko rodzinne rozkłada się na ulicy, światowe życie wdziera się drzwiami i oknami, telefon sprawia, że nasze rozmowy są niemal publiczne; nie lękamy się już w pełnym świetle dnia obnażać naszego ciała, a po części także i duszy.
Odczuwamy również coraz większą potrzebę zbierania się razem, bądź to na wolnym powietrzu, bądź w jakiejś sali, niekoniecznie przeznaczonej na określone imprezy i zamkniętej dla innych, ale przeciwnie, której jedyną racją bytu byłoby po prostu gromadzenie nas razem, jak niegdyś zbieraliśmy się w katedrach...
No i wymknęło mi się to słowo! Nie cofam go. Tak; ze wszystkich sił wdamy o katedrę przyszłości! Coraz mniej bawi nas latanie z miejsca na miejsce, aby wykonać mnóstwo bliźniaczo do siebie podobnych i przenikających się czynności. Chcemy mieć jakieś miejsce, gdzie nasza rodząca się wspólnota mogłaby wyraźnie potwierdzić się w przestrzeni na tyle giętkiej, aby umożliwić realizację wszystkich naszych marzeń o życiu integralnym.
Wówczas być może także inne etykietki odpadną z fasad gmachów jak zwiędłe liście' koncerty, przedstawienia, konferencje,
1 . wystawy, zawody sportowe itd____itp.... staną się na zawsze pogrze
banymi nazwami: ich wzajemne przenikanie stanie się faktem dokonanym.
Będziemy wspólnie przeżywać życie zamiast przyglądać się tylko, jak płynie ono osobnymi kanalikami oddzielonymi od siebie szczelną przegrodą.
Spośród tłumu bez światła idącego drogą dni szarą ktoś wyłania się nagle rozedrgany, olśniony, szczęśliwy!... Szczęśliwy!
Tryumfem cały przepełniony, skacze, podrzucając swoją radość jak pochodnię!
Jego upojenie drży, pali się mu w rękach jak płomień, który wiatr tłumi i rozwijał
I światło, którym potrząsa, rozświetla twarze najbliższych wśród tłumu...
Rozprzestrzenia się i rośnie.
A im dalej promieniuje upojenie i podbija, i odurza inne serca, płomienni nosiciele niewidzialnych płomieni tym pewniejsze mają i piękniejsze twarze, które wiatr im w biegu smaga)
Bo być rozrzutnym w swoim szczęściu to większym jeszcze bogactwem
władać.
JACQUES CHSNKY16RI» (tłum. Jan Zych)
Obawiam się, że wyciągając najdalsze konsekwencje płynące z niniejszego studium, nadużyłem moich praw wobec c2ytelnika. A jednak zdało mi się to konieczne, gdyż chcąc mocno uchwycić jakiś problem, trzeba przekroczyć jego granice. Podobnie ma się rzecz z ideą.
195