Szłośih Ten zośrodkowany w terażniejszjrm momencie świat musi być osobliwym istnieniem — teraźniejszość świata wylania się z przeszłości i w tym samym momencie przechodzi w przeszłość; przestaje istnieć w momencie powstawania. Trudności, w które uwikłana jest myśl refleksyjna, próbująca pojąć świat w trójdzielnym schemacie czasu, najlepiej zademonstruje cytat z Ingardena.
„Doświadczenie czasu — pisze on — w którym żyjąc, zaczynamy się sobie wydawać tylko intencjonalnym wytworem przeżyć w teraźniejszości, odsłania nam dwie pustki niebytu: unicestwienia tego, co niegdyś było, i nieistnienia tego, co będzie. Na granicy tych dwu pustek jest teraźniejszość. Ale ta teraźniejszość — jak to już św, Augustyn podkreśla — jest nie tylko na ich granicy, jest samą granicą. Nie fazą, lecz ostrym przekrojem. Przez co? Przez coś, czego nie ma. Ta i tylko ta granica, ten „punktualny” przekrój, ma być jedynie tym, co istnieje. A zarazem w tym oto ostrym przekroju ma się, że się tak wyrażę, zmieścić nie tylko nasze aktualne życie, ale — co więcej — w nim ma się dokonać konstytuowanie się naszej jaźni człowieczej, owe wszystkie złożone i wzajemnie się warunkujące procesy, które produkując wielorakie perspektywy niejako fingo-Wać mają moje «Ja», które wykracza swym istnieniem zarówno poza sam tok przeżyć świadomych, jak i poza naszą aktualną rzeczywistość”1.
Przy tym pojmowaniu czasu wyobrażamy sobie go jako pewien byt idealny — linię prostą, której wszystkie punkty poza jednym (teraźniejszością) są nieaktualne; a więc w jakimś sensie nierzeczywiste. Kłopot jednak polega na tym, że przy tym wyobrażeniu czasu niebyty przeszłości i przyszłości pochłaniają całkowicie moment aktualności, nie da się pomyśleć nic, co by było aktualne, wszystko albo już było, albo jeszcze będzie. Każda nasza myśl, każdy
gest, każda czynność, zdarzenie da się teoretycznie rozdzielić na to, co już by to, i to, co za chwilę się stanie. Gdybyśmy na przykład mogli wypadek samochodowy sfilmować w ogromnym powiększeniu, tak że oglądalibyśmy cząsteczki, atomy, a następnie puścili ten film w ogromnie zwolnionym tempie, nawet trwający ułamek sekundy wypadek samochodowy moglibyśmy oglądać latami. Mielibyśmy wówczas długą taśmę, przy której wyświetlaniu wiedzielibyśmy, iż w określonym momencie wypadku mogło być aktualne tylko to, co jest w jednym kadrze, podczas gdy miliony innych kadrów byłyby w tym momencie nieaktualne, byłyby „niebytem”.. Czy istnieje możliwość nieskończonego wydłużenia tego filmu, czy też wydłużenie to kiedyś się skończy i dojdziemy do sytuacji, gdzie poszczególne kadry będą ukazywały dwa stany, w których nie ma już nic do sfilmowania, czyli stany, w których nic nie zachodzi, nie ma więc czasu? Słowem — czy czas ma naturę nieskończenie podzielną — a więc ciągłą, czy też atomalną?
W zależności od tego, jaką damy odpowiedź, stajemy przed innym problemem. Jeśli uznamy, że czas ma naturę ciągłą, nie wyjaśnioną tajemnicą będzie dla nas sposób aktualizowania się zdarzeń. Świat musiałby się wobec tego w jakiś sposób aktualizować w przedziale czasowym równym zeru.
Jeśli przyjmiemy drugą odpowiedź — że czas składa się. z odrębnych kwantów — wyjaśnimy wówczas sposób aktualizowania się zdarzeń, ale tajemnicą stanie się „płynięcie” czasu. Jeśli czas składa się z odrębnych „klatek”, czyli stanów, w których nic się nie dzieje, wówczas trudńo wyjaśnić, jak może się odbywać ruch i zmiana. Musiałyby się one odbywać jakoś poza czasem, poszczególne stacjonalne kwanty czasu, będące stanami materii wewnętrznie niepodzielnymi i niezmiennymi, ale różniącymi się od siebie, byłyby wówczas ułożone'ciasno obok siebie jak klatki taśmy filmowej, a zmiana, ruch, czyli przeskok
127
R. Ingarden: Książeczka o człowieku, Kraków 1972, s. 60. 126