198 I. Przestępczość profesjonalna
ków napadła na dwór Zieleńskiego w Barcicach1. W materiałach z Muszyny można wyodrębnić ponad 30 towarzystw, spośród których blisko trzy czwarte składała się z 4-9 zbójników, a czwarta część liczyła od 10 do 19 osób. Jedyne większe, złożone z 21 osób, w 1648 r. napadło i zrabowało dom nieznanego bliżej Banickiego2.
Również lektura księgi sanockiej pozwala na wyodrębnienie co najmniej kilku wielkich band, liczących ponad 20 osób, które napadały na dwory szlacheckie, a nawet na całe wsie. Do takich działań należało m.in. najście w 1563 r. ponad 20 rozbójników na dwór Stanisława Stana w Nowotańcu, w 1595 r. napad 24 osób na dwór Tomasza Ramułta w Końskich, w 1607 r. towarzystwa 30-osobowego (w innym zeznaniu jednak wymieniono tylko 17 zbójców) na dwór Stanisława Rosińskiego w Teleśnicy, w 1608 r. grupy 15- lub 20-osobowej na dwór Baltazara Stanisławskiego w Płonnej, w 1610 r. towarzystwa liczącego 29 osób na dwór Stanisława Przerembskiego w Dobrej. W 1614 r. banda, składająca się jakoby z 98 osób, napadła i zrabowała wieś Smerek3. W przeciwieństwie do beskidzkich obszarów położonych bardziej na zachód, na Sanocczyźnie nie istniały (lub prawie ich nie było) bandy rozbójnicze stale przebywające w terenie od wiosny do jesieni. Były to raczej grupy zbierające się doraźnie w celu dokonania konkretnego napadu. Wielu opryszków zeznających w Sanoku powoływało dziesiątki mężczyzn zajmujących się rozbójniczym procederem, jednak najczęściej działali oni z nielicznymi towarzyszami. Na ogół znali się nawzajem, spotykali i namawiali na rabunek czy kradzież, następnie rozchodzili, wkrótce ponownie działali wspólnie, jednak bardzo często w nieco innym składzie. Podczas lektury tekstów z Sanoka odnosi się wrażenie, że nie były to towarzystwa w pełni zbójnickie, podobne do działających na Podhalu czy Żywiecczyźnie, ale raczej - zwłaszcza te małe, liczące kilku zaledwie członków - bandy rozbójnicze, swym charakterem bliższe bandom rabującym na nizinach. W działaniach tych nielicznych grup dominowała kradzież i przypadkowy rabunek, a nie zaplanowane wyprawy zbójnickie. Zapewne bardziej zbliżone swoim charakterem i organizacją były na całym obszarze Beskidów towarzystwa kilkunastoosobowe, a zwłaszcza te największe, zwoływane i naprowadzane na rabunek wybranych i szpiegowanych uprzednio dworów szlacheckich, domów i gospodarstw we wsiach i małych miasteczkach. Specyfikę i sposoby działania towarzystw zbójnickich szczegółowo przedstawiłem podczas omawiania problemu zbójnictwa.
Przywództwo w towarzystwach
W tekstach zapisanych podczas kilkudziesięciu procesów znajdujemy ogólnikowe wzmianki o przywództwie w towarzystwach rozbójniczych. W grupach zajmujących się kradzieżami tylko w nielicznych zeznaniach można zauważyć istnienie przywódcy, którego nazywano mistrzem, wodzem, pryncypałem lub preceptorem. Dość łatwo natomiast udaje się wyśledzić istnienie przywództwa w pewnym sensie nieformalnego, które nie zostało tak nazwane wprost, ale ujawniało się w działaniu grupy, przy podziale zdobyczy itp. Tomasz Koliszek, złodziej ujęty w 1562 r. wraz ze swoim towarzyszem po kradzieży u karczmarza w Rydułtowicach i sądzony w Kazimierzu, zeznał, iż wprawdzie przy podziale łupu otrzymał połowę ukradzionych pieniędzy (48 talarów), jednak w sprawie innych ukradzionych przedmiotów powiedział, że „ten towarzysz, iż był mistrzem, a chciał to sobie wziął, a temu Tomkowi co chciał dał"4.
Można przypuszczać, że przywództwo - zarówno przyznane i stwierdzone w zeznaniach towarzyszy, jak też wynikające z ich milczącego przyzwolenia -było wynikiem rozmaitych czynników, jak starszeństwo i większe doświadczenie, spryt, odwaga czy wreszcie dominujące cechy przywódcze. Wobec początkujących pozycję przywódcy dawała rola nauczyciela w złodziejskim rzemiośle. W kilku tekstach zapisanych w księgach lubelskich zostało wyraźnie stwierdzone istnienie starszego nad wszystkimi rzezimieszkami, którzy działali w Lublinie5. W 1639 r. Stanisław Urbański tak o tym zeznawał: „Pierwszy jest Marek tu w Lublinie, który się kartami bawi, a ten najstarszym jest w Lublinie [...] chodzi w kożuchu [...] broda czarna, ubranie białe [...] kiedyby mnie byli nie pojmano z tymi pieniędzmi tedy miałem [...] dać Maćkowi z tych pieniędzy część jako starszemu [...] bo ten jest starszy nad wszystkimi nami złodziejemi". Sądzony równocześnie Walenty Kapusta dodał, iż „ten Marek bierze od każdego złodzieja po zł 5 na każdy jarmark". Nie wiadomo, dlaczego i w jaki sposób ów Marek (lub Maciek) został uznany za starszego „cechu" rzezimieszków, czy miał również inne prerogatywy, ani też, czy ciążyły na nim jakieś obowiązki wobec podległych mu złodziei. Świadczenia w naturze, tzw. szychty, otrzymywali od złodziei także niektórzy znaczniejsi meliniarze i niektóre szefowe zamtuzów, które także - o czym już była mowa - zabierały od swoich nierządnic połowę pieniędzy ukradzionych przez nie klientom6. Znamiona wyraźnego przywództwa wobec złodziei można zauważyć u niektórych meliniarzy, zwłaszcza tych, którzy sami inspirowali i organizowali wyprawy złodziejskie oraz niekiedy w nich uczestniczyli. Taką właśnie rolę przywódczą pełnił w Poznaniu Jan ze Skoków, sądzony tam w 1571 r., o czym będzie mowa poniżej. Nie było to przywództwo formalnie określone, ale zapewne realnie istniejące i akceptowane przez członków gromadzącego się u niego niewielkiego towarzystwa.
Znacznie wyraźniej niż wśród złodziei wystąpiło przywództwo w towarzystwach rozbójniczych, a zwłaszcza zbójnickich. Istnienie wodza, hetmana czy
Wiśnicz, s. 26-29, 36-41.
Muszyna, s. 339.
Sanok, s. 72, 117, 161-167, 174-176, 178-181, 186, 206-209. Smerek leży na Połoninie Wetlińskiej.
AmKaz., K 266, f. 57. Zob. także: AmKr., 864, f. 232; AmKaz., K 266, f. 258 („między którymi byi Krzysztof hersztem"), f. 265; tamże, K 267, f. 182 („jest z tymże samym Gregerem Szczurkiem jako [p]receptorem złodziejów i złodziejskich rzeczy, pojmany").
AmL, 141, f. 29, 30v, 34, 108.
O szychtach, a także o relacjach finansowych panujących w melinach, zob. s. 166-167, 205-209.