Heinz ani Kazio mle spytali nigdy doktor Julii, co o-amacaafe ta dedykacja ani teżskąd pochodzą te stare nuty. Były wystrzępione w jednym miejscu na stronach marsza żałobnego.
Pani Juli* posadziła Heinza na Fotelu i dostała, a szały flaszkę z koniakiem.
— To za powrót do ojczyzny—powiedziała i stuknęła się kieliszkiem z Hcinzcm.
Pani Jidia biegle mówiła po niemiecku.
•— Kazio pewnk pojbdzk do Moamcjjl na konkurs
— powiedział Briuass.
— Kie wiem, czy to dobrze — powiedziała doktor Julia—tamie się zdaje, żc zrobiłby lepiej siedząc w domu.
— Np, właśnie—powiedział Heinz — i ja tak myślę. Ale on, proszę pani, szaleje na temat Florencji, Nigdy tam cne był i wydaje mu się Bóg wie co.
— A ty znasz Florenqę'? •— spytała doktor Julia.
— Pani doktor myli chronologię— bez uśmiechu powiedział Heinz—jakie ja mogłem być we Florencji? Od razu była wojna, łatałem, potem pilnowałem Polaków, a wreszcie znalazłem się tułaj. I sterczę przy generale.
— Ileż to kat?
— Już osiem lat. Osiem lat najpiękniejszego żyda
— tym razem Heinz uśmiechnął się gorzko—czułbym się we Florencji jak pies na płocie...
— Ależ tam są nie same muzesL
— I tutaj tez. Nie same klasztory.
— Ale pięknie.
— Już ja nawet nie wiem, co piękne, co brzydkie. Nawet nie wiem, co potworne.
— Zawsze trzeba sobie samemu odpowiedzieć.
— I pani też. Zamyka się pani doktor, z wyższym wykształceniem, kobieta uświadomiona, zamyka się pani ■w tym pokoju i gra marsza żałobnego Wagnera.
— Och, mylisz się, Heinz. Dla mnie marsz żałobny Wagnera to symbol wiosny. On grał go zawsze, kiedy przychodził do mnie, a to był aurj^. Jabłonie kwitły... I pomału opadały płatka jabłoni.^ To był marsz żałobny kwiatu jabłoni, niebieskiego nieba, obłoków...
— I o mało nie zamienił się w marsz weselny.
— Już było aa późno — westchnęła doktor Julia. •— To oczywiScie. Musiałoby być bardzo smutno,
gdyby Brunhilda się zbudziła — a Zygfryda nie było. Ulotnił się.
— 1 było bardzo smutno — powiedziała doktor Julia,
VI
— .He my czasu tracimy przez swoją germańską punktualność -powiedział generał Petrus wchodząc 'do pokoju Altfonussa — prosił tamie pan na drugą, a tu oni stół nie nabyty i oprócz gospodarza nie widać ani jednego gościa.
— Nie będzie wielu tych gości — powiedział witając się stary Althsus— nie prosiłem prawie nikogo. Tyle tylko, że mój syn przyjechał dzisiaj ze stolicy.
— No, właśnie. Stolica przysłała mm dbd&iaj ©o mogła najlepszego. Pan już wie? Możemy wracać do ojczyzny!
— Tak, wiem — powiedział Althans — szczerze winszuje. Czy wróci pan do Frankfurtu?
— Wrócę do Frankfurtu. Choć myślę, że przeniesiemy się 7. żoną do Monachium. Jestem Niemcem południowym, a pan wie, co to znaczy.
39