spożywczego I kupował dwie bulki i butelkę kefiru. Potem nastawiał w domu czajnik na maszynce, ażeby mieć trochę gorącej herbaty, a głównie aby rozrobić trochę mkka w proszku dla Wolana. Takie było ich pierwsze śniadanie.
Z rana Wotan zachowywał się spokojnie. Siedział na ogonie i pilnie przypatrywał się, jak Heinz rozrabia mleko. Potem cierpliwie czekał, aż mleko rozrobione gorącą wodą ostygnie, ą Heinz zje swoje dwie bułeczki i wypije kefir.
Ale kiedy Heinz skończył śniadanie, nie miał już spokoju, pies wiedział, że należy mu się spacer, i wyciągał Heinza na podwórze. Najpierw tylko siedział naprzeciw niego i patrzył na niego wymownie, potem zaczynał cichutko piszczeć i leciutko pyskiem ujmować swego pana za rękę. Czynił to tak delikatnie, że Heinza to bawiło, i nie chciał się przyznać do tego, że go to trochę wzruszało. Wotan to robił z wielką miłością i z wielkim szacunkiem, i delikatnie pomimo swojej brutalnej powierzchowności.
Dopiero kiedy Heinz wstał z krzesła, Wotan nagle się odmieniał, poczynał szczekać, skakał Heimowi na piersi i biegał pomiędzy krzesłem pana ą drzwiami, niecierpliwiąc się z powodu każdego zatrzymania się, każdego pańskiego wahania. Od czasu tylko do czasu dawnym zwyczajem wtykał swój czarny, suchy nos, podobny do trufli, w okolicę kieszeni w marynarce Heinza. Musiało się pospiesznie wychodzić.
Znowu lekko ujmował pyskiem dłoń Heinza. Była to pieszczota i zarazem sygnał, wyraźnie ciągnął w stronę drzwi. Był delikatny, choć ogromny.
— Zaraz, poczekaj—zaraz — powiedział Heinz i o-glądat się za czapką.
Wotan już podbiegł do drzwi i chciał je otworzyć jednym. uderzeniem przednich łap, gdy drzwi otworzyły się same. Wotan zaszczekał i rzucił się w tył. Schował się potem pod stół i powarkiwal cicho. Jego warczenie było jak pogłos wiosennego grzmotu.
—Ten głupi pies — powiedział wchodząc Kiryłł— szczeka na mak i boi się mnie. Patrz, jak mu się sierść jeży...
—Nic lubi ciebie — powiedział Heinz — widać nk taki dobry z ciebie człowiek i nie taki mój przyjadę!, za jaldego chcesz uchodzić.
— Przerobiłeś go na Niemca — powiedział Kiryłł i tt-si&dł ciężko na krześle, nk zdejmując kaszkietu.
— SJcąd się ta wziąłeś?—spytał Heinz.
— Chciałem d pierwszy powiedzieć—powiedział Ki-tyłł, przy czym jego górna warga podźwignęła uę ku nosowi i płasko rozciągnęła na bardzo białych zębach, co miało oznaczać uśmiech, i bardzo wąskie jedwabne wąsiki, jak narysowane pod nosem, bardzo daleko od warg, w skurczu tym zarysowały linię jak gdyby sztuczną. Kiryłł miał bardzo dziwne usta.
— Powiedzieć co? — Heinzowi głos zadrżał.
— Sprawa jasna. Bezobrazow przywiózł wasze papiery, wasze zwolnienie. Możecie jechać...
— Jechać? Dokąd?
— Dokąd chcecie. — Kiryfl znowu się dziwacznie u-śmiechnął. — Myślę, że do ojczyzny — dodał po chwili.
— Rozumiem — szepnął Heinz — a gdzie moja ojczyzna?
Wotan począł go drapać mocno pazurami w buty (Heinz nosił wysokie buty oficerskie). Młody człowiek nachylił się do psa, był tad z tego pretekstu, bo czuł, że gwałtownie poczerwieniał, i nie chciał, aby Kiryłł widział ten rumieniec.
15